*High
Hopes-Kodaline
****
Powietrze
wokół niej zdawało się oziębić o jakieś dziesięć stopni
Celsjusza. Nie przeszkadzało jej to, bo od osoby stojącej blisko za
blisko
niej biło niewyobrażalne ciepło, które zdawało się otaczać ją
sobą, bezpieczeństwem, które tak pieczołowicie ze sobą niosło.
Wszystko
do niej wróciło. Każde, pojedyncze wspomnienie, każda chwila
spędzona w jego objęciach, nawet ta najkrótsza, przecież nie było
ich tak wiele, więc czemu reagowała tak dotkliwie? Nie spędzili ze
sobą nie wiadomo ile lat, godzin, minut... To były zaledwie dwa
tygodnie, może odrobinę więcej. Dwa razy więcej czasu zajęło
się leczenie z tej cholernej pomyłki, za jaką miała tą
znajomość. A teraz stał tam, naprzeciwko niej. Całkiem prawdziwy,
nie wymyślony. Do jej nozdrzy dotarł dość silny zapach męskich
perfum, tych, które tak bardzo uwielbiała.
Zgadzało
się w nim wszystko oprócz twarzy. Była inna, zmęczona i wyprana
ze wszystkiego co ją w niej kiedyś fascynowało. Miała wrażenie,
że to jest ten sam Jared z twarzą starego człowieka, który ma
dość tego co inni nazywają życiem.
Zamknęła
oczy, chciała nacieszyć się tą chwilą, tym, że przyszedł do
niej sam z siebie. Po tym wszystkim miała ochotę mu wybaczyć i
rzucić się w te bezpieczne ramiona. Poczuła jak delikatnie osuwa
się po ścianie na ziemię, ale nic jej nie bolało, po tym jak
skończyła na bliskim spotkaniu z podłogą.
****
Wtedy
ją to uderzyło. Nie żaden stojak na parasole, nie twarde panele...
Sen. Ten wspaniały, pełny niedopowiedzeń i tajemnic. Ten, o którym
tak bardzo starała się zapomnieć i nie wspominać już nigdy
więcej. Wszystkie obrazy, zapachy i emocje wróciły i to co wtedy
czuła na nowo zagościło w jej głowie. Zaczęła się po raz
kolejny zastanawiać co wywołało w niej taką tęsknotę do
miłości, że aż wykreowała w głowie postać idealną- młodego,
zakochanego Jareda Leto. Chciała komuś o tym powiedzieć,
potrzebowała poczuć, że nie jest pozostawiona na pastwę swoich
myśli, które zabijały ją coraz bardziej z każdym nowym dniem.
Nie
wiedziała ile czasu minęło od kiedy jej powieki zrobiły się zbyt
ciężkie, aby utrzymać się u szczytu okrągłych gałek ocznych.
Minuty, godziny, wszystko płynęło tak szybko, że nie miała
pojęcia co jest czym. Jedno zlewało się w drugie i trwało tak
przez chwilę, aby mogła to zauważyć, odszukać i znikało równie
szybko, bez pożegnania. Zostawiało ją to w stanie męczącej już
melancholii, chciała się uwolnić od takiego sposobu wyrażania
myśli, które za długo krążyły wokół jej głowy.
Potrzebowała...
Oddechu. Jeden, drugi, trzeci. Przerwa. Kolejny i kolejny i kolejny
zasypywały jej płuca świeżym, domowym powietrzem. Poczuła jak
silne, znajome aż za bardzo ramiona łapią ją i
okalają swoim ciepłem. Potem czuła już tylko jak płynie, oddala
się w przestworzach i ląduję na czymś miękkim co do złudzenia
przypomina w dotyku jej łóżko.
****
Delikatne
uszczypnięcie w okolicach mostka kompletnie wybudziło ją z
poprzedniego stanu pełnego onirycznego ogłupienia i halucynacji.
Uśmiechnęła się, bo długie włosy tego, który wykonał ten
jakże mało delikatny zabieg uroczo łaskotały ją w szyję. Nie
chciała otwierać oczu, bała się, że to nie był sen i on siedzi
obok niej jak gdyby nigdy nic.
-Cassie?
Wiem, że zjebałem... Znaczy się zepsułem.- zmieszany poprawił
się szybko.- Nie chcę Cię stracić po raz kolejny. Tym razem nie
będzie tak jak wtedy.-zaczerpnął powietrza, aby zadać dręczące
go pytanie.- Dlatego wtedy uciekłaś, Cass?
-Chcesz
wiedzieć dlaczego?-słowa z łatwością wypływały z jej
ściśniętych w kreskę ust. Aż dziwne, jak udało się im pokonać
tak wąską szczelinę, aby wydostać się na światło dzienne.- Bo
czułam, wiedziałam, że się wahasz. Wiesz jakie to było smutne?
Nie pasuję do Twojego świata, do tego splendoru, sławy... Nie
chciałeś wiązać sobie ze mną przyszłości, mam rację, prawda?-
wyrazy już nie wypływały, one wyskakiwały jak miniaturowe
fajerwerki. Obserwujący z daleka tą scenę osobnik, mógłby bać
się poparzenia przez te małe rakietki.
Ale
Jared się nie bał. Był raczej w szoku, że jego umiejętności
aktorskie nie sprawdziły się tym razem. Wahał się, oczywiście,
że tak. Kto normalny by tego nie robił? Przecież myślał o
związku z osobą, która przez trzy cholerne lata była w śpiączce!
Jak miał zareagować? Nie sugerował jej tego ani niczego w tym
stylu.
-Cassie...-nie
mógł jej tego powiedzieć, pod żadnym pozorem nie mógł wydać
się, potwierdzić wszystkich zarzutów. To byłby oficjalny koniec.
A tego by nie zniósł.- Proszę, nie rozmawiajmy na ten temat. Nie
dzisiaj. Będziemy mieli na to całe życie...- końcówka jego
wypowiedzi brzmiała dużo ciszej niż jej początek. Nie wiedział
dlaczego, pewnie przez ten strach, który go ogarnął jak tylko
pomyślał o jej odmowie. Bo przecież miała prawo powiedzieć
„nie”.
Ślubu
nie brali, przysięgi nie składali. Byli dwójką niczym nie
powiązanych ze sobą ludzi. Może paroma wspomnieniami, okraszonymi
łzami, śmiechem i smutkiem.
Przybliżył
się do niej, nie wiedząc czemu. Może chciał ją pocałować, ale
w tamtej chwili graniczyło to z cudem, było za dużo napięcia
pomiędzy nimi. Czuł jej ciepły, miarowy oddech na swojej szyi i
podbródku, mógł spojrzeć w jej ciemne, prawie czarne oczy i co
najważniejsze, mógł przysiąc, że jej podoba się to tak samo jak
jemu. Uśmiechnął się lekko, zachęcająco.
-”
'Cause
I want you so much, but I hate your guts, I hate you
...”*- powiedziała cicho, prawie, że wyszeptała wprost do jego
ust, które znalazły się niebezpiecznie blisko jej.
Może
to przez magię chwili, może przez targające nimi uczucia, ale po
chwili połączyli się za pomocą jednego, ale jakże intensywnego
pocałunku. Wszystko wydawało się takie idealne...
****
Siedział
śmiejąc się jak idiota. Ludzie zajmujący miejsca obok niego z
pewnością mieli go za morderce-psychopatę, a on był zwyczajnie
szczęśliwy. Delikatnie gładził żonę po wierzchu dłoni,
wiedział jak bardzo to lubi.
Czekali
w małej poczekalni należącej do prywatnej przychodni położniczej.
Zdenerwowanie tej dwójki sięgało szczytu, ale trzymali się
dzielnie. On- z wypisanym na twarzy uśmiechem i ona- stopująca go w
skakaniu dookoła niej ze szklanką wody, co robił odkąd dowiedział
się o ciąży.
-Moja
kobieta musi dużo pić, woda jest zdrowa dla dziecka.- powtarzał
cały czas i wpychał w nią hektolitry zbawiennego płynu.
Z
jednej strony urocze, kochane. Niestety z drugiej straszliwie
denerwujące, nie była przecież śmiertelnie chora, tylko
brzemienna. Oczywiście Chorwat nie dał sobie wmówić wersji żony,
że nie umiera i skakał dookoła niej jak jakiś kangur cierpiący
na ADHD.
-Państwo
Milicevic! Zapraszam do siebie.- lekarz wystawił głowę zza drzwi i
z uśmiechem zachęcił parę, aby weszła do gabinetu.
Posłuchali
go i już po chwili siedzieli po jednej stronie dużego, orzechowego
biurka. Na przeciwko nich zasiadł profesor White. Miły, starszy
pan, który swoim uśmiechem budził zaufanie, co jest bardzo ważną
cechą u lekarza.
Gabinet
był urządzony stylowo, lecz profesjonalnie. Można było go
podzielić na dwie części; jedna, w której właśnie się
znajdowali zawierała w sobie owo biurko oraz dwie bliźniacze półki
na książki ustawione po obu stronach pomieszczenia. W drugiej
części można było znaleźć leżankę i te wszystkie medyczne
urządzenia potrzebne do wykonania badań.
-Najpierw
chciałbym Państwu pogratulować, żona jest w świetnym zdrowiu,
ciąży nic nie zagraża. Lepszych wyników krwi dawno nie widziałem,
a leczę dłużej niż pamiętam.- dobroduszny uśmiech zawitał na
jego twarzy podczas wypowiadania tych słów.
-Widzisz
kochanie? To wszystko dzięki mojej wodzie.- mruknął pod nosem
dumny z siebie Tomo. Wywołał tym cichą salwę śmiechu u Vicky,
którą szybko zagłuszyła kaszlnięciem.
Wszystko
wydawało się takie idealne...
****
„Staring
at the ceiling in the dark
Same old empty feeling in your heart
'Cause love comes slow and it goes so fast
Well you see her when you fall asleep
But never to touch and never to keep
'Cause you loved her too much and you dive too deep”*
Same old empty feeling in your heart
'Cause love comes slow and it goes so fast
Well you see her when you fall asleep
But never to touch and never to keep
'Cause you loved her too much and you dive too deep”*
Przyciszył
radio, które zdawało się nienawidzić go aż tak bardzo, że
wybierało same piosenki przypominające mu o porażce jaką poniósł.
Oczywiście nie była to jedna z tych porażek, tych gigantycznych i
takich co się ich nie zapomina. Nie, ta była za bardzo delikatna,
osobista. Wiedział, że spieprzył. Zawsze to robił i nic nie
wskazywało na to, że coś mogłoby się zmienić przy tej jednej,
konkretnej dziewczynie.
Zaklął
cicho, za cicho aby ktokolwiek usłyszał. Dlaczego się okłamywał?
Nikt by nie usłyszał, nikt by się nie przejął. Bo po co?
Brat
odzyskał ukochaną, tak wybłaganą i wypłakaną miłość. Shannon
czekał tylko na moment, w którym ona dowie się co wcześniej
robił, aby się do niej dostać. Był wredny, wiedział o tym. Ktoś
mógłby rzec, że paskudny i parszywy. Epitetów było mnóstwo, do
wyboru, do koloru.
„-Robisz
się zgorzkniały Shanny...”
W
głowie miał jej słowa, wypowiadane powoli, tak, że nawet jego
imię brzmiało jak największe przezwisko. Wzdrygnął się na samą
myśl o powrocie do tamtych wydarzeń.
„-
Jesteś tajemniczy, czy którakolwiek dziewczyna miała szansę
poznać to co w tobie drzemie”
Ta
kwestia została dla odmiany wypowiedziana przez jedną z dziwek, nie
pamiętał którą. Wiele ich u niego było przez te wszystkie lata
pełne zawodów miłosnych i cichego cierpienia, tak, aby nikt się
nie dowiedział.
Jeden
błąd popełniony w przeszłości, jedna dusza na sumieniu i całe
jego życie miłosne nie miało racji bytu.
Do
czasu...
****
****
*Let Her Go- Passenger.
Dawno do Was tutaj nie pisałam, zaniedbałam to trochę. Mam nadzieję, że podobały Wam się te wypociny. Co sądzicie o takim obrocie akcji? Liczę na komentarze, te krytyczne także. Nie chcę się skarżyć, ale ostatnio coraz mniej ich widuję :c
Zapraszam do komentowania, dołączania do grupy i tak dalej... :)