środa, 3 września 2014

Rozdział 26- "Can you see I have changed, does it even matter to you?"*

*Dawid Podsiadło- Bridge
***
Krótko, wiem i bardzo przepraszam, ale ograniczenia czasowe i brak weny doskwiera mi ostatnio bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Następny rozdział pojawi się jak wyrazicie swoje opinie na temat tego. Sama nie jestem z niego zadowolona i chętnie poznam Wasze zdanie. 
P.S Zostały dwa, może jeden rozdział do końca opowieści.
***
-Jared?- mruknęła cicho kiedy jego dłonie objęły ją od tyłu. Poczuła wreszcie, że wszystko jest na
swoim właściwym miejscu, tam gdzie powinno się znajdować od dawien dawna.- Jak się spało?
Krótko.- skwitował, ale po chwili uśmiechał się od ucha do ucha. Na razie było dobrze, nie chciał tego psuć swoimi wyznaniami. Jeszcze nie teraz. Wtulił twarz w jej włosy i z ogromną przyjemnością zaciągnął się przesłodkim zapachem z nich płynącym. Uwielbiał kiedy nosiła je rozpuszczone. Wyglądały wtedy jak delikatne, czarne fale wzburzonego oceanu, który płynął po ramionach jego dziewczyny. Właśnie... Była jego i nie zamierzał tego zaprzepaścić. Przynajmniej nie tym razem.
Kawy?
Z wielką chęcią.- złożył delikatny pocałunek na jej głowie i odsunął się na tyle, że ze spokojem mógł usiąść na krześle stojącym obok.- Misiek.- dodał po chwili i z zadowoleniem na twarzy obserwował reakcję Cassie, która była urocza.
 ****
No to już koniec naszych zajęć. Mam nadzieję, że się czegoś nauczyliście i nie poprzestaniecie na robieniu sobie zdjęć w lustrze.-uśmiechnął się, a przez salę przebiegła cicha fala śmiechu.- Możecie iść, puszczam was wcześniej.- ostatnie zdanie wywołało więcej radości u studentów niż cała wcześniejsza część jego wypowiedzi. Wstali z krzeseł i po chwili siedział na biurku w pustej sali. Właśnie zakończył swój pierwszy w życiu kurs i czuł się tak jak po udanym koncercie. Wiedział, że robi coś co jest właściwe.
Zebrał się i jeszcze trochę rozejrzał po byłym miejscu pracy. Na razie nie będzie miał innych okazji do zarabiania w taki sposób, bo jeśli brat pogodził się z Cass to dość szybko wrócą do koncertowania. Tęsknił za tym i to dość mocno jeśli miał przyznać, ale odrobina "normalności" wywarła na nim same pozytywne wrażenia. Poczuł się po raz pierwszy od dawna jak zwykły, poukładany człowiek, który pracuje od ósmej do piętnastej i dopiero po tym może wrócić do cichego, spokojnego domu.
Nie żeby codziennie czuł się jak jakaś światowej klasy gwiazda, ale jego dzień był daleki od tego na co narzeka miliony pracowników wielkich korporacji.
Wyszedł z budynku i uznał, że ma wystarczająco czasu, aby wpaść do domu i przebrać się w jakieś bardziej przyzwoite ubrania.
****
Myśleliście kiedyś, że wasze życie to tylko puszczony specjalnie dla was film? Że oglądacie je bez możliwości wprowadzenia zmian, tak, jakby wszystko to co powiecie jest zaplanowane z góry? Nikt nie wie jaka jest prawda, czy to co właśnie napisałam jest idiotyczną bajką, którą powtarzam coraz częściej próbując w nią uwierzyć. Dlaczego?
Czy to życie zmusza nas do wiary w baśnie, przesądy? Nie ma mowy, aby było tak okropne, aby samo z siebie chciało nam zaproponować wiarę w coś innego niż ono samo. To jest... Niewłaściwe?
Tylko co na tym świecie jest właściwe? To, że matka nie może wychować swojego dziecka samodzielnie tylko dlatego, że ją na to nie stać? A może to, że nastoletnia dziewczyna z rozpaczy chce się zabić? Właśnie... Nic nie jest tak jak powinno, a najgorsze jest to, że za nic nie potrafimy tego zmienić.
Politycy? Nic nam nie dadzą, tylko zatrują nasze umysły obietnicami, wizjami utopii.
Zastanawiacie się pewnie jaki to ma związek z tym opowiadaniem, możecie nawet uznać, że przesadzam, że mnie poniosło.
Nic bardziej mylnego...
Ten właśnie człowiek, którego losy śledzimy razem od wielu rozdziałów czuł się jak w filmie, gdzie nic nie jest na swoim właściwym miejscu.
****
-Że co proszę?- zapytał nie dowierzając słowom wypowiedzianym przez własną matkę.
-Słyszałeś.
-Mamo...- ściszył głos ze strachu, że Cassie mogłaby go usłyszeć.- Nie mam pięciu lat i będę robił to co mi się żywnie podoba.
-Tak?- jej drwiący ton doprowadzał go do szału.- To może przestań się tak zachowywać. Nie będę się z tobą wykłócać przez telefon, więc łaskawie przyjedź to starej matki i wtedy porozmawiamy.
- Nie zostawię jej przez twoje chore wymagania!- warknął i rozłączył się szybciej niż początkowo planował.- Kurwa mać!- krzyknął nie mogąc pohamować swojej złości na rodzicielkę.
-Jay? Coś jest nie tak?- zapytała dziewczyna wchodząc do pokoju. Zdziwiona patrzyła na mężczyznę, który stał obrócony do niej tyłem.
-Wszystko nie jest tak jak być powinno.- powiedział cicho, zdecydowanie za cicho.- Czy ja jestem aż tak okropny?- zapytał, na co ona zaprzeczyła ruchem głowy.- Jestem jakimś potworem, któremu można kazać to i siamto i liczyć, że wykona polecenie bez słowa sprzeciwu? Cassie, proszę cię... Będziesz dzisiaj moja?
-Ja... Tak.- wydukała na tyle głośno, aby mógł ją usłyszeć.

Nie potrzebował więcej sygnałów z jej strony, wiedział, że jest gotowa. Podszedł do niej powoli, nie spieszył się, bo zwyczajnie nie miał po co. Ujął jej drobną twarz w dłonie i spojrzał w oczy, które mimo lekkiego niepokoju były rozświetlone jak jego ukochane Miasto Aniołów nocą. Nie czekając dłużej złożył słodki pocałunek na ustach, które nie byłyby w stanie skrzywdzić nikogo. Spijał każde niewypowiedziane słowo, każde pojedyncze westchnienie dziewczyny. Wiedział, że ona potrzebuje go tak bardzo jak on jej, więc w tamtym momencie postanowił oddać jej całego siebie. Bez wyjątku.
Wypuścił ją z ramion i popchnął delikatnie w kierunku sypialni. Otworzył drzwi i z przyzwyczajenia zamknął je za nimi. Momentalnie jej ręce wylądowały na jego torsie i swobodnie jeździły wzdłuż niego. Odchyliła głowę do tyłu nie mogąc już dłużej znieść rozkoszy jaką dawał jej język sunący bo jej szyi, zahaczający o dekolt. Rozpraszał jej wszystkie myśli, nawet te skupione na Jaredzie. Nie mogła już dłużej wytrzymać i z jej ust wydobył się cichy jęk zwiastujący gotowość na to co miało po chwili nastąpić.
Szybko zsunął z jej ramion niepotrzebny już sweter i rzucił na podłogę. Następnie jego los podzieliły spodnie, tak, że dziewczyna stała przed nim w samej bieliźnie. Już brał się do rozpinania swoich, lecz drobna ręka Cassie mu przerwała.
-Nie, ja to zrobię.- wyszeptała.
Co prawda rozpięcie paska sprawiło jej delikatną trudność, co tylko rozczuliło jego właściciela, to po bardzo krótkiej chwili prezentował jej swoje czarne bokserki.
-Jesteś pewna, że tego chcesz?-zapytał prawie bezgłośnie.
-Zamknij się Leto i chodź ze mną do łóżka.- odpowiedziała mu już leżąc i czekając aż zbierze się i dokona tego na co tak oboje czekali.
  • ****
Ostrożnie wysunął się z niej i położył tuż obok. Musiał odrobinę odsapnąć, bo mimo tytułu Bożka Seksu miał swoje lata i nie był tak sprawny jak dwadzieścia lat wcześniej.
-I jak?- zapytał z wzrokiem utkwionym w jej nagiej klatce piersiowej unoszącej się i opadającej w tak hipnotyzującym tempie, że czuł się jak jeden ze słynnych węży w wiklinowym koszu.
-Jesteś cudowny, wiesz?- uśmiechała się od ucha do ucha i złożyła czuły pocałunek na jego policzku.- Niestety, po tym wszystkim nie mam już na nic siły, więc dobranoc misiek.
-Kocham cię mała.- wyszeptał słowa, których sam się nie spodziewał w jej włosy i przytulił ją od tyłu.
****
-Długo czekałeś?-zagaiła czerwonowłosa.
-E tam, chwilę.- zaśmiał się zawstydzony jej obecnością perkusista.
-Mam nadzieję.- obdarzyła go uśmiechem tak powalającym, że w tamtym momencie cieszył się, że siedział wygodnie na fotelu.
-Czego się państwo napiją?- kelner bezczelnie przerwał ich pseudo rozmowę
-Poproszę czarną kawę, bez cukru.- wypowiedzieli niemal jednocześnie, po czym spojrzeli na siebie zaskoczeni tym co się przed chwilą zdarzyło.
-Widzę, że masz dobry gust.- stwierdził Shannon i upił łyka gorącego napoju postawionego przed nim.- Jezu, gdzie są moje maniery! Jak masz na imię?
-Helen.
-Piękne imię, tak jak i jego właścicielka.
Rozmowa toczyła im się przyjemniej niż się spodziewali. Nawet się nie zorientowali kiedy minęły dobre dwie godziny, a oni wciąż siedzieli pochyleni w swoją stronę i gestykulowali pochłonięci dyskusją.
***
Cały ranek spędzili w łóżku leżąc, rozmawiając. Oboje czuli się cudownie, lepiej niż powinni. Z uśmiechami na wypoczętych twarzach podnieśli się z łóżek, aby się jako tako ogarnąć.
Cassie poszła do kuchni przygotować coś do jedzenia, bo po wczorajszym wysiłku bardzo zgłodniała, chwilę potem dołączył do niej Jared przy akompaniamencie swojego burczącego brzucha.
-Głodny?
-I to jak.- rozmarzył się i zasiadł na swoim stałym miejscu przy stoliku.
-Zaraz będzie śniadanie. - odpowiedziała uśmiechającemu się mężczyźnie. Obróciła się do niego przodem i spojrzała w te piękne, niebieskie oczy. Powoli badała wzrokiem jego twarz, nos i usta, które wczoraj poznała całkiem na nowo. Teraz pozostała jej tylko jedna rzecz.- Jay, czemu twoja matka nie chce abyś się ze mną wiązał?

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 25- „I feel the chemicals burn in my bloodstream, so tell me when it kicks in..”*

*Ed Sheeran- Bloodstream

Piosenka do rozdziału.

Mam nadzieję, że wyczekiwany rozdział. Muszę przyznać, że dość długo wzbraniałam się przed napisaniem go, pewnie ze względu na brak jakiegokolwiek odzewu z waszej strony w komentarzach, co dla mnie było jednoznaczne z tym, że jest źle. Mam nadzieję, że ten się spodoba i zostawicie po sobie jakiś ślad. Następny pojawi się jak pod tym będzie co najmniej 5 komentarzy. 
Zapraszam do czytania i wyrażania opinii.  ****
Otworzył oczy i jedyne co widział to wszechogarniającą ciemność napierającą z niego z każdej strony. Znowu miał ten sen, drobne ciało śpiącej dziewczyny poruszało się miarowo, a on zostawiał ją wychodząc przez drzwi i zatrzaskiwał je cicho.
- Kurwa!- uderzył pięścią w puste miejsce obok niego. Chciałby, cholernie chciałby, aby ona leżała teraz obok niego i żeby wszystko było tak jak dawniej. Niestety, nic już nie mogło wyglądać po staremu, dobrze o tym wiedział, więc pozostało mu tylko znajdowanie kolejnych towarzyszek na jedną noc.
Bolało go to, nawet bardzo. Nie chciał być postrzegany jako zwykły casanova, którego jedynym pragnieniem było uwodzenie coraz to nowej dziewczyny i zostawianie jej po upojnej, albo nawet nie, nocy.
Chciał... Miłości? Bardziej adekwatne by było stwierdzenie, że jej potrzebował, ale nie widziało mu się bycie zdesperowanym. Przynajmniej publicznie. Westchnął cicho i rozejrzał się po pustej sypialni. Nie należała ona do największych i najgustowniej urządzonych, ale mu wystarczała. I tak nie miał tutaj zamieszkać na stałe, taki był ogólny zamiar. Biorąc pod uwagę fakt, że Jay został na noc u Cassie to on może już wracać. Wypełnił swoje zadanie.
Jedyną rzeczą, której zazdrościł bratu i przyznawał się do tego przed samym sobą był fakt, że ma on oparcie w dziewczynie. Nie ważne co zrobił, co ona zrobiła byli dla siebie całym światem. Tak przynajmniej wydawało się zagubionemu Shannonowi.
Jeśli nie chciał spóźnić się na dzisiejsze, ostatnie już zajęcia musiałby wstać teraz i zacząć się szykować. Nie widziało mu się to, zdecydowanie nie. Zamknął oczy i odetchnął ciepłym powietrzem, które wlatywało do pokoju przez otwarte okno nieumyślnie zostawione przez niego w tym stanie wczoraj wieczorem. Spowodowało to niewyobrażalną duchotę w pokoju, że chcąc nie chcąc musiał wstać jeśli nie miał zamiaru się ugotować.
Jeśli chciał wyglądać jako tako i się nie spóźnić musiał zrezygnować ze śniadania, co nie przyszło mu z wielkim trudem. Umył się i po dziesięciu minutach stał przed szafą i szukał ulubionych spodni.
Wyszedł z domu niewiele później z jedną ręką zajętą przez paczkę papierosów,a drugą przez klucze do domu.
-Idealne połączenie panie Leto.-mruknął do siebie ze wściekłością. Zły na siebie dodał.- Stary pryku. Weź się w garść.
Skierował się w stronę auta i z pewnością nie zmieniłby do siebie nastawienia, gdyby nie jakaś czerwonowłosa dziewczyna, która większą uwagę zwracała na czytaną książkę niż na kierunek, w którym idzie. Niestety, przez to, że oboje byli zajęci czymś innym wpadli na siebie, a grawitacja wzięła górę nad wszystkim i tak oto Shannon leżał na niewinnej dziewczynie.
-Przepraszam, wszystko okej?-wydusił z siebie.
-Pomijając fakt, że wciąż na mnie leżysz to bolą mnie plecy. A tak to okej.- uśmiechnęła się tak zniewalająco, że na moment zapomniał o dręczących go problemach i spojrzał w zaskakująco zielone oczy drobnej towarzyszki niedoli.
-A tak...- skrępowany wstał i podał rękę, aby jej pomóc. Chwyciła za nią i miał zaszczyt doświadczyć najdrobniejszego i najdelikatniejszego uścisku rąk, co tak zbiło go z tropu, że o mało by jej nie upuścił.- Dupa z ciebie, nie mężczyzna.- zrugał siebie w myślach i uśmiechnął się ciepło.- Naprawdę wszystko w porządku? Podwieźć cię gdzieś?- zreflektował się od razu.
-Nie, dziękuję.- mógł wyczuć nutę zawstydzenia w jej głosie.
-Pierwszy raz spotykam się z kimś, kto się o mnie potyka, a nie wpatruje się ślepo w telefon.
-Nie trawię takich ludzi.
-Chcesz się wybrać na kawę? W ramach zadośćuczynienia?- zaproponował nieśmiało.
-Chętnie.- odpowiedziała cicho, nieśmiało.
-To daj mi swój num...- urywa w połowie.- Spotkajmy się tutaj, naprzeciwko. Co powiesz na godzinę osiemnastą?
-Będę czekać.- nie dokańcza zdania czekając aż wyjawi jej swoje imię.
-Shannon.
-No to będę czekać Shanny.- odeszła, znów zatapiając się w lekturze.
Uśmiechnął się pod nosem i wsiadł do auta zaparkowanego tuż obok. Czuł, że po raz pierwszy od bardzo dawna jest szczerze zadowolony. Kto wie, może to był dopiero początek szczęśliwej passy Shannona Leto?
****
Przejechał ręką po zmęczonej, spoconej twarzy. Stał bez koszulki na środku kuchni. Nie robili w nocy nic, co powinno zakłócić sen, ale mimo to nie potrafił zmrużyć oczu. Nie odtrąciła go, nie wygoniła. Spodziewał się najgorszego, a dostał najlepsze. Wiedział, że nie zasługiwał nawet na jej pojedyncze spojrzenie, których dostał tamtego wieczoru zbyt wiele. Przynajmniej tam myślał.
-Kiedyś musisz jej powiedzieć.- mruknął sam do siebie i spojrzał w okno, przez które wlewał się delikatny, ciepły blask poranka. Zegar wskazywał godzinę piątą nad ranem, a on mimo braku snu nie czuł zmęczenia ani nawet znużenia.
Rozejrzał się dookoła i postanowił wrócić do Cassie, chociaż położyć się obok niej, poczuć zapach bijący od śpiącego ciała jedynej osoby, którą darzył tak wielkim uczuciem. Teraz to wiedział, czuł, że to nie jest zwykłe zadurzenie.
Wszedł do sypialni w momencie, w którym jego ukochana przewracała się jednego boku na drugi. „Jego Ukochana”.... jak to pięknie brzmi. Uśmiechnął się do śpiącej dziewczyny i położył się obok niej najdelikatniej jak się da. Pod żadnym pozorem nie chciał jej budzić. Wiedział, że czeka ich bardzo poważna rozmowa, a on nie był na to zwyczajnie gotowy.
Ostatnimi czasy przeżył dość pokaźne załamanie nerwowe, na samą myśl o dniach spędzonych na wpatrywaniu się w sufit dreszcz przechodził przez jego kręgosłup, prześlizgiwał się do mózgu i pozostawiał uczucie obrzydzenia do samego siebie. Pierwszy raz w życiu tak dotkliwie się zapuścił, nie tylko fizycznie, choć zrezygnował z tak pieczołowicie przestrzeganej diety, przestał się golić i podcinać włosy; ale też psychicznie. Knuł, spiskował i robił inne rzeczy, do których wstyd mu się było przyznać nawet przed samym sobą, a co dopiero przed tą bezbronną osóbką.
****
Spadała. Ostatnio coraz częściej śniło jej się, że upada. Powoli i statecznie, zawsze tak samo. Ale tym razem sam upadek był inny. Nie wylądowała na łożu z cierni, ani na ciemnej i zimniej posadzce tylko w ramionach. Na dodatek jego ramionach, co było wyjątkowo przyjemną odmianą dla zmęczonego ciała i duszy.
Nagle, pojawił się przebłysk tego o czym tak usilnie starała się zapomnieć.
****
Ciemnowłosy Jared stał naprzeciwko i przyglądał się jej delikatnie przechylając głowę w bok. To zachowanie było dla niego tak typowe, że aż bolało ją to, jak dobrze zna zachowania tego młodego człowieka. Uśmiechał się do niej tak zniewalająco i nieśmiało jak tylko on potrafił. Wyciągnęła rękę w jego stronę, ale on przesunął się tak, że był poza zasięgiem jej dłoni. Zrobiła to samo po raz kolejny i kolejny, ale za każdym razem wymykał jej się, nie pozwalał się dotknąć. Na twarzy wciąż gościł mu ten sam tajemniczy uśmiech. Goniła go przez dłuższą chwilę, ale wciąż i wciąż nie dawał jej szans.
Obraz się zmienił.
Teraz znajdowała się w sypialni ich małego mieszkanka. Było ciemno, noc delikatnie ją otulała i sprawiała, że nie czuła się tak samotnie jak zawsze. Coś jednak było nie tak, w mieszkaniu było cicho, za cicho. Zazwyczaj Jared tłukł się od rana, nie potrafił spać zbyt długo, więc zawsze budził ją śpiewem, albo nieumiejętnym krzątaniem się w kuchni. Słyszała tylko swój niespokojny, przerywany oddech i szelest pościel, z której właśnie próbowała się wydostać.
Skierowała się do salonu, w którym zazwyczaj spędzał czas jej ukochany. Pusto. Cały pokój spowity był w mroku, który zdawał się czyhać w każdym, nawet najmniejszym zakamarku, nie tylko pomieszczenia, ale też jej umysłu. Rozglądała się po nim tak długo, że jej oczy zdążyły się przyzwyczaić do ciemności. Niestety, nigdzie go nie było. Z przerażeniem wpadła do łazienki, która świeciła takimi samymi pustkami jak reszta mieszkania. Wróciła do pokoju dziennego i usiadła na podłodze starając się za wszelką cenę opanować oddech, który przerodził się w urywany szloch.
Czuła się sama, pozostawiona w otchłani samotności. Po raz kolejny zresztą. Jej podświadomość podsuwała coraz to gorsze obrazy. Zaczęła się nakręcać, płakać z każdą minutą bardziej, aż drzwi wejściowe się otworzyły, a w nich stał on.
Rozczochrany, lekko zamyślony z paroma torbami zakupów w chudych dłoniach. Odetchnęła z ulgą i rzuciła mu się w ramiona. Tak... Tak było idealnie.
****
Obudziła się i poczuła czyjąś obecność tuż obok niej. Nie miała ochoty otwierać oczu, więc sprawdziła ręką czy jej się rzeczywiście wydaje. Pod nią poczuła ciepłą klatkę piersiową jakiegoś mężczyzny. Zdumiona podniosła się na łokciach i spojrzała w jego stronę.
Leżał tak spokojnie, jakby to nie był on. Oddychał miarowo, pochrapując lekko co ją kompletnie rozczuliło. Uśmiechnęła się i złożyła delikatny pocałunek na jego policzku co spowodowało ciche mruknięcie z jego strony. Przewrócił się na plecy, tak, że leżał rozwalony na środku łóżka.
Ostatni raz popatrzyła na niego z czułością i wstała jednocześnie się przeciągając. To był dobry początek dnia- myślała robiąc sobie kawę i podśpiewując cicho.
****
-Tomo! Myślę, że bardziej przeżywasz moją własną ciążę niż ja sama!- krzyczała Vicky, ale nie było w tym ani odrobiny złości. Rozczulał ją tą swoją troską.
-Kobieto ty moja jedyna...- zaczął ostrożnie.- Siedź proszę cicho, bo chcę zrobić ciasteczka dla małego Tomusia.
-On się jeszcze nie...- chciała sprostować, ale spojrzenie małżonka skutecznie zasznurowało jej usta. Wróciła do zszywania jego spodni, które rozdarł podczas remontowania pokoju dziecięcego. Oczywiście nie pozwolił jej sobie pomóc, ani tym bardziej zamówić fachowców. Chciał pokój dla swojego pierwszego potomka zrobić po swojemu. Tak jej powiedział. Skończyło się na podartych spodniach i obolałym kręgosłupie, po tym jak spadł z drabiny na łóżeczko.
-Proszę, powinny już być dobre.- podał jej talerzyk pełen małych, pachnących ciasteczek. Spróbowała jednego i rozpłynęła się w tym niezwykłym smaku. Czuła miętę i jakieś inne zioła, przyprawy. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się do samej siebie.
-Nie ma to jak trafić na idealnego męża.- zachwalała zdolności Chorwata.
-To ja trafiłem na idealną żonę.- powiedział cicho i pochylił się nad nią, aby po chwili złożyć na jej ustach słodki, czuły pocałunek pełen wszystkich uczuć, które do niej żywił. Miłości, troski, zaufania i wielu wielu więcej. Kochał ją ponad wszystko, nie wiedział co by ze sobą zrobił, gdyby ją stracił...

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 24- But I've got high hopes, it takes me back to when we started*

*High Hopes-Kodaline
****
Powietrze wokół niej zdawało się oziębić o jakieś dziesięć stopni Celsjusza. Nie przeszkadzało jej to, bo od osoby stojącej blisko za blisko niej biło niewyobrażalne ciepło, które zdawało się otaczać ją sobą, bezpieczeństwem, które tak pieczołowicie ze sobą niosło.
Wszystko do niej wróciło. Każde, pojedyncze wspomnienie, każda chwila spędzona w jego objęciach, nawet ta najkrótsza, przecież nie było ich tak wiele, więc czemu reagowała tak dotkliwie? Nie spędzili ze sobą nie wiadomo ile lat, godzin, minut... To były zaledwie dwa tygodnie, może odrobinę więcej. Dwa razy więcej czasu zajęło się leczenie z tej cholernej pomyłki, za jaką miała tą znajomość. A teraz stał tam, naprzeciwko niej. Całkiem prawdziwy, nie wymyślony. Do jej nozdrzy dotarł dość silny zapach męskich perfum, tych, które tak bardzo uwielbiała.
Zgadzało się w nim wszystko oprócz twarzy. Była inna, zmęczona i wyprana ze wszystkiego co ją w niej kiedyś fascynowało. Miała wrażenie, że to jest ten sam Jared z twarzą starego człowieka, który ma dość tego co inni nazywają życiem.
Zamknęła oczy, chciała nacieszyć się tą chwilą, tym, że przyszedł do niej sam z siebie. Po tym wszystkim miała ochotę mu wybaczyć i rzucić się w te bezpieczne ramiona. Poczuła jak delikatnie osuwa się po ścianie na ziemię, ale nic jej nie bolało, po tym jak skończyła na bliskim spotkaniu z podłogą.
****
Wtedy ją to uderzyło. Nie żaden stojak na parasole, nie twarde panele... Sen. Ten wspaniały, pełny niedopowiedzeń i tajemnic. Ten, o którym tak bardzo starała się zapomnieć i nie wspominać już nigdy więcej. Wszystkie obrazy, zapachy i emocje wróciły i to co wtedy czuła na nowo zagościło w jej głowie. Zaczęła się po raz kolejny zastanawiać co wywołało w niej taką tęsknotę do miłości, że aż wykreowała w głowie postać idealną- młodego, zakochanego Jareda Leto. Chciała komuś o tym powiedzieć, potrzebowała poczuć, że nie jest pozostawiona na pastwę swoich myśli, które zabijały ją coraz bardziej z każdym nowym dniem.
Nie wiedziała ile czasu minęło od kiedy jej powieki zrobiły się zbyt ciężkie, aby utrzymać się u szczytu okrągłych gałek ocznych. Minuty, godziny, wszystko płynęło tak szybko, że nie miała pojęcia co jest czym. Jedno zlewało się w drugie i trwało tak przez chwilę, aby mogła to zauważyć, odszukać i znikało równie szybko, bez pożegnania. Zostawiało ją to w stanie męczącej już melancholii, chciała się uwolnić od takiego sposobu wyrażania myśli, które za długo krążyły wokół jej głowy.
Potrzebowała... Oddechu. Jeden, drugi, trzeci. Przerwa. Kolejny i kolejny i kolejny zasypywały jej płuca świeżym, domowym powietrzem. Poczuła jak silne, znajome aż za bardzo ramiona łapią ją i okalają swoim ciepłem. Potem czuła już tylko jak płynie, oddala się w przestworzach i ląduję na czymś miękkim co do złudzenia przypomina w dotyku jej łóżko.
****
Delikatne uszczypnięcie w okolicach mostka kompletnie wybudziło ją z poprzedniego stanu pełnego onirycznego ogłupienia i halucynacji. Uśmiechnęła się, bo długie włosy tego, który wykonał ten jakże mało delikatny zabieg uroczo łaskotały ją w szyję. Nie chciała otwierać oczu, bała się, że to nie był sen i on siedzi obok niej jak gdyby nigdy nic.
-Cassie? Wiem, że zjebałem... Znaczy się zepsułem.- zmieszany poprawił się szybko.- Nie chcę Cię stracić po raz kolejny. Tym razem nie będzie tak jak wtedy.-zaczerpnął powietrza, aby zadać dręczące go pytanie.- Dlatego wtedy uciekłaś, Cass?
-Chcesz wiedzieć dlaczego?-słowa z łatwością wypływały z jej ściśniętych w kreskę ust. Aż dziwne, jak udało się im pokonać tak wąską szczelinę, aby wydostać się na światło dzienne.- Bo czułam, wiedziałam, że się wahasz. Wiesz jakie to było smutne? Nie pasuję do Twojego świata, do tego splendoru, sławy... Nie chciałeś wiązać sobie ze mną przyszłości, mam rację, prawda?- wyrazy już nie wypływały, one wyskakiwały jak miniaturowe fajerwerki. Obserwujący z daleka tą scenę osobnik, mógłby bać się poparzenia przez te małe rakietki.
Ale Jared się nie bał. Był raczej w szoku, że jego umiejętności aktorskie nie sprawdziły się tym razem. Wahał się, oczywiście, że tak. Kto normalny by tego nie robił? Przecież myślał o związku z osobą, która przez trzy cholerne lata była w śpiączce! Jak miał zareagować? Nie sugerował jej tego ani niczego w tym stylu.
-Cassie...-nie mógł jej tego powiedzieć, pod żadnym pozorem nie mógł wydać się, potwierdzić wszystkich zarzutów. To byłby oficjalny koniec. A tego by nie zniósł.- Proszę, nie rozmawiajmy na ten temat. Nie dzisiaj. Będziemy mieli na to całe życie...- końcówka jego wypowiedzi brzmiała dużo ciszej niż jej początek. Nie wiedział dlaczego, pewnie przez ten strach, który go ogarnął jak tylko pomyślał o jej odmowie. Bo przecież miała prawo powiedzieć „nie”.
Ślubu nie brali, przysięgi nie składali. Byli dwójką niczym nie powiązanych ze sobą ludzi. Może paroma wspomnieniami, okraszonymi łzami, śmiechem i smutkiem.
Przybliżył się do niej, nie wiedząc czemu. Może chciał ją pocałować, ale w tamtej chwili graniczyło to z cudem, było za dużo napięcia pomiędzy nimi. Czuł jej ciepły, miarowy oddech na swojej szyi i podbródku, mógł spojrzeć w jej ciemne, prawie czarne oczy i co najważniejsze, mógł przysiąc, że jej podoba się to tak samo jak jemu. Uśmiechnął się lekko, zachęcająco.
-” 'Cause I want you so much, but I hate your guts, I hate you ...”*- powiedziała cicho, prawie, że wyszeptała wprost do jego ust, które znalazły się niebezpiecznie blisko jej.
Może to przez magię chwili, może przez targające nimi uczucia, ale po chwili połączyli się za pomocą jednego, ale jakże intensywnego pocałunku. Wszystko wydawało się takie idealne...
****
Siedział śmiejąc się jak idiota. Ludzie zajmujący miejsca obok niego z pewnością mieli go za morderce-psychopatę, a on był zwyczajnie szczęśliwy. Delikatnie gładził żonę po wierzchu dłoni, wiedział jak bardzo to lubi.
Czekali w małej poczekalni należącej do prywatnej przychodni położniczej. Zdenerwowanie tej dwójki sięgało szczytu, ale trzymali się dzielnie. On- z wypisanym na twarzy uśmiechem i ona- stopująca go w skakaniu dookoła niej ze szklanką wody, co robił odkąd dowiedział się o ciąży.
-Moja kobieta musi dużo pić, woda jest zdrowa dla dziecka.- powtarzał cały czas i wpychał w nią hektolitry zbawiennego płynu.
Z jednej strony urocze, kochane. Niestety z drugiej straszliwie denerwujące, nie była przecież śmiertelnie chora, tylko brzemienna. Oczywiście Chorwat nie dał sobie wmówić wersji żony, że nie umiera i skakał dookoła niej jak jakiś kangur cierpiący na ADHD.
-Państwo Milicevic! Zapraszam do siebie.- lekarz wystawił głowę zza drzwi i z uśmiechem zachęcił parę, aby weszła do gabinetu.
Posłuchali go i już po chwili siedzieli po jednej stronie dużego, orzechowego biurka. Na przeciwko nich zasiadł profesor White. Miły, starszy pan, który swoim uśmiechem budził zaufanie, co jest bardzo ważną cechą u lekarza.
Gabinet był urządzony stylowo, lecz profesjonalnie. Można było go podzielić na dwie części; jedna, w której właśnie się znajdowali zawierała w sobie owo biurko oraz dwie bliźniacze półki na książki ustawione po obu stronach pomieszczenia. W drugiej części można było znaleźć leżankę i te wszystkie medyczne urządzenia potrzebne do wykonania badań.
-Najpierw chciałbym Państwu pogratulować, żona jest w świetnym zdrowiu, ciąży nic nie zagraża. Lepszych wyników krwi dawno nie widziałem, a leczę dłużej niż pamiętam.- dobroduszny uśmiech zawitał na jego twarzy podczas wypowiadania tych słów.
-Widzisz kochanie? To wszystko dzięki mojej wodzie.- mruknął pod nosem dumny z siebie Tomo. Wywołał tym cichą salwę śmiechu u Vicky, którą szybko zagłuszyła kaszlnięciem.
Wszystko wydawało się takie idealne...
****
Staring at the ceiling in the dark
Same old empty feeling in your heart
'Cause love comes slow and it goes so fast
Well you see her when you fall asleep
But never to touch and never to keep
'Cause you loved her too much and you dive too deep”*

Przyciszył radio, które zdawało się nienawidzić go aż tak bardzo, że wybierało same piosenki przypominające mu o porażce jaką poniósł. Oczywiście nie była to jedna z tych porażek, tych gigantycznych i takich co się ich nie zapomina. Nie, ta była za bardzo delikatna, osobista. Wiedział, że spieprzył. Zawsze to robił i nic nie wskazywało na to, że coś mogłoby się zmienić przy tej jednej, konkretnej dziewczynie.
Zaklął cicho, za cicho aby ktokolwiek usłyszał. Dlaczego się okłamywał? Nikt by nie usłyszał, nikt by się nie przejął. Bo po co?
Brat odzyskał ukochaną, tak wybłaganą i wypłakaną miłość. Shannon czekał tylko na moment, w którym ona dowie się co wcześniej robił, aby się do niej dostać. Był wredny, wiedział o tym. Ktoś mógłby rzec, że paskudny i parszywy. Epitetów było mnóstwo, do wyboru, do koloru.
-Robisz się zgorzkniały Shanny...”
W głowie miał jej słowa, wypowiadane powoli, tak, że nawet jego imię brzmiało jak największe przezwisko. Wzdrygnął się na samą myśl o powrocie do tamtych wydarzeń.
- Jesteś tajemniczy, czy którakolwiek dziewczyna miała szansę poznać to co w tobie drzemie”
Ta kwestia została dla odmiany wypowiedziana przez jedną z dziwek, nie pamiętał którą. Wiele ich u niego było przez te wszystkie lata pełne zawodów miłosnych i cichego cierpienia, tak, aby nikt się nie dowiedział.
Jeden błąd popełniony w przeszłości, jedna dusza na sumieniu i całe jego życie miłosne nie miało racji bytu.

Do czasu...
****
*Let Her Go- Passenger. 
Dawno do Was tutaj nie pisałam, zaniedbałam to trochę. Mam nadzieję, że podobały Wam się te wypociny. Co sądzicie o takim obrocie akcji? Liczę na komentarze, te krytyczne także. Nie chcę się skarżyć, ale ostatnio coraz mniej ich widuję :c 
Zapraszam do komentowania, dołączania do grupy i tak dalej... :) 

piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 23- I wanna be drunk when I wake up.


****
Macie czasem takie uczucie, że znajdujecie się we właściwym miejscu, ale nie o tej godzinie, nie w tym roku? Trójka bohaterów, każdy ze swoim problemem, złamanym sercem odczuwała to samo, w tym, a nie innym momencie.
Ona: załamana i zagubiona w wielkim mieście własnych uczuć.
Oni: nie potrafiący się odnaleźć, zatraceni w tym co robią. Smutni.
Wszyscy mieli wrażenie, że coś jest nie tak jak być powinno, ale żadne z nich nie potrafiło odkryć co jest źle. Nikt z nich nie był święty, wiedzieli o tym wręcz doskonale. Nie umieli przestać, zakończyć błędnego koła zakłamania. Chcieli stawić czoła prawdzie, naprawdę im na tym zależało. Niestety, nie było to takie proste jak opisują to w romansidłach dla kucharek.
****
Deszcz powinien zmywać większość negatywnych emocji, powinien być ukojeniem dla zszarpanych nerwów, zepsutej do szpiku kości duszy. Ten, który właśnie oblewał ulice Nowego Jorku był zupełnie inny od swoich poprzedników. Można było w nim wyczuć wszystkie negatywne emocje nękające mieszkańców miasta. Nie przyniósł ze sobą tak bardzo wyczekiwanego oczyszczenia, wręcz przeciwnie, każdy czuł się jeszcze gorzej niż przed nim.
Przemierzała uliczki, o których świat zdążył już zapomnieć. Urocze, niezamieszkane kamienice, w których oknach odbijała się rzeczywistość pełna bólu i cierpienia.
Był niedzielny wieczór, który zapowiadał sobą początek ciężkiego tygodnia pełnego pracy i wysiłku. Wreszcie znalazła miejsce, do którego chcieli ją przyjąć jako pracownicę małej kawiarenki prowadzonej przez bardzo miłą, starszą panią. Nie był to szczyt jej marzeń, ale jako uboga studentka nie powinna narzekać na taki rozwój spraw. Jakoś musiała zarobić na życie, a zaoszczędzone wcześniej pieniądze znikały szybciej niż arktyczne lodowce.
Specjalnie wybrała okrężną drogę, mimo deszczu, który zdawał się mieć ochotę zalać to miasto, zmieć z powierzchni ziemi na zawsze. Może i dobrze, może tego właśnie potrzebowała? Zniknięcia, bycia kompletnie zapomnianą i odepchniętą. Nauczyłaby się odróżniać to co powinno ją boleć i dotykać, a resztę zostawiać za sobą daleko w tyle. Nie było jej to dane, ani w tamtym momencie, ani nigdy, ponieważ te jakże rozbudowane psychicznie przemyślenia zostały brutalnie przerwane przez dźwięk nadchodzącego połączenia. Z niechęcią spojrzała na ekran urządzenia, które wciąż uporczywie dawało znak o swoim istnieniu. Odebrała, wiedząc kto to, ale nie mając chęci na dłuższą rozmowę.
-Coś jest?- zapytała niezbyt uprzejmie.
-Co tak ostro?- usłyszała lekko rozbawiony głos Shannona.- Nie było cię na moich zajęciach to pomyślałem, że zadzwonię, zapytam co u ciebie...- dodał już mniej pewny siebie. W tle mogła usłyszeć jeszcze jeden, zdenerwowany głos. Wolała nie wnikać do kogo należy, nie jej sprawa.
-Gorzej się poczułam... Chcesz spotkać się dzisiaj wieczorem? U mnie?-rzuciła bezmyślnie.
-Okej, mam wziąć ze sobą „pocieszacz”- miał na myśli jej ulubione wino. Tego zdążył się nauczyć przez ten krótki czas trwania ich znajomości.
Zgodziła się. Zawsze to robiła. Miała wewnętrzną potrzebę wygadania się komuś, a że znała tylko jego i tylko jemu mogła jako tako zaufać to skorzystała. Otarła resztki łez i skierowała się w stronę swojego mieszkania. Musiała się wysuszyć i przyszykować, a jedynym jej marzeniem w tamtej chwili była gorąca, aromatyczna kąpiel. No i on. Ale do tego się już przyzwyczaiła...
****
-Tomislavie Milicevicu! Mam tego dość! Następna taka akcja i spotykamy się w sądzie!- krzycząca kobieta opuściła ich dość pokaźne mieszkanie na obrzeżach Los Angeles, co ukoronowała głośnym trzaśnięciem drzwiami.
Chorwat odetchnął głęboko i szybko wypuścił powietrze, które zdawało się uwalniać spomiędzy jego ust z taką samą furią, jaka targała nim od środka w tamtym momencie.
Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, nie wiedział nawet co tym razem zrobił źle. Kochał tą kobietę całym sercem, ale chwilami miał wrażenie, że ona nie odwzajemniała tego samego. Już dawno wyzbył się poczucia, że jest z nim tylko dlatego, aby dostać się do braci Leto. Było mu ciężko, ale kiedy zauważył, że kompletnie się nimi nie interesuje i traktuje ich tylko jako dobrych znajomych, to odetchnął z ulgą. Nie tak jak teraz.
Pierwszą myślą, która wpadła mu do głowy to wykonanie telefonu do najlepszego przyjaciela, który mimo braku doświadczenia w małżeństwie zawsze starał się pomóc, służyć jako taką radą. Najczęściej sprowadzała się ona do tego, aby Chorwat upił się i spróbował zapomnieć. Pomagało, oczywiście, że tak. Niestety nie na długo i wyrzuty sumienia dopadały go równie szybko jak wcześniejsze ukojenie nerwów.
Wybrał numer raz; nic się nie stało. Abonent niedostępny, proszę spróbować ponownie. Zaklął głośno i wtedy pierwsza łza wpłynęła spod zmęczonych powiek.
-Kurwa!- obiecał, przysięgał na wszystko co mu cenne, że nie zapłacze już nigdy ze smutku. Był głową rodziny, nie mógł sobie pozwolić na chwile załamania.- Ta... Tylko, że ta twoja rodzina właśnie się rozpada.- wypowiedział te słowa na głos, co było dużym błędem. Uzmysłowił sobie, że zawiódł, zepsuł to co było takie piękne i szczęśliwe.
Spróbował po raz kolejny dodzwonić się do starszego z braci Leto. Nic, zero, nul.
Rozumiał różnicę godzin, rozumiał nawet ten idiotyczny plan odzyskania względów tamtej Cassie, chociaż szczerze; nie chciał tego rozumieć.
Porzucił nieudane próby skontaktowania się z przyjacielem. Przykro mu było, czuł się zostawiony, samotny. Żona z pewnością pojechała odwiedzić jedyne miejsce, które pozwalało jej się wyładować z negatywnych emocji. Ich sekretne miejsce, w które zabrał ją na pierwszą randkę. Uśmiechnął się na samo wspomnienie tamtego dnia...
****
Pogoda wyjątkowo dopisywała swoją statecznością. Delikatny wietrzyk rozwiewał włosy dziewczyny, kiedy to jechała na rowerze obok niego. Oboje uśmiechnięci, roześmiani. Rozmawiali na jakiś trywialny temat, przekrzykując wiatr, który przez ich coraz szybszą jazdę stawał się mocniejszy, ale nie przeszkadzało to w prowadzeniu konwersacji.
Ona jeszcze nie wiedziała dokąd zmierzają, miał przynajmniej taką cichą nadzieję. Znalazł to miejsce całkiem niedawno i uznał, że jest dość ładne i urocze. Oczywiście nie jemu było oceniać urokliwość tego miejsca, to była domena kobiet, a ta najważniejsza z nich wszystkich jechała tuż obok niego.
Znali się od paru ładnych miesięcy. Zaczęło się od tego, że przyszła na koncert zespołu, w którym właśnie zaczynał grać. Nie szło im za dobrze, zresztą do tamtej pory nie byli światowej sławy zespołem rockowym tak jak sobie wymarzyli. Tworzyli go w czwórkę osób, w tym jeden aktor, dość znany z wielu ról filmowych. Zaprzyjaźnili się od razu, a kiedy tylko ujrzał Vicky na jednym z ich pierwszych koncertów, miał wrażenie, że z tą kobietą spędzi resztę swojego życia.
W tamtej chwili nie liczyło się dla niego nic tylko to, że za pierwszą porządną wypłatę mógł nakupować jakiegoś wina, dobrego jedzenia i zabrać ją na piknik. Taki z prawdziwego zdarzenia, trwający do późnej nocy.
****
Dojechali na miejsce. Mężczyzna zsiadł z szybko z pojazdu i chciał pomóc jej zrobić to samo, ale ubiegła go i z ogromną gracją zeskoczyła z roweru, co spowodowało podwinięcie się zwiewnej sukienki. Ani razu nie przeszło mu przez myśl żadne zbereźne wydarzenie, sytuacja z jej udziałem. Uraziłby ją tym faktem, więc poświęcił swoje rozmyślania na te o jej intelekcie, urodzie.
Usiedli na miękkim kocu w kratkę, a Tomo rozpoczął rozpakowywanie zawartości kosza, którą tak pieczołowicie przyszykował. Miał nadzieję, że zrobi to na niej jakiekolwiek wrażenie. Sam fakt, że wypytywał jej najlepszą przyjaciółkę o ulubione wino, potrawy. Plusem było to, że potrafił świetnie gotować i piec.
****
Siedzieli, rozmawiali i śmiali się z wielu żartych, które zdawały się śmieszyć tylko ich. Mogliby spędzać tak czas godzinami albo nawet i miesiącami. Wyglądali jak para zakochanych nastolatków chichrających się ze wszystkiego co ma w sobie choć krztę humoru.
Wino znikało z każdą przegadaną minutą, ale nie byli pijani, co to to nie. Najwyżej rozluźnieni i zbyt zaabsorbowani rozmową aby zauważyć szybkie ubywanie alkoholu.
W przypływie emocji nawiązała się krótka wymiana zdań, którą Chorwat zapamięta do końca życia.
-Widzisz te gwiazdy? Te połączone ze sobą taką... Nitką.- zaśmiał się wypowiadając te słowa.
-Tomo... Nie zaimponujesz mi jakimiś tam gwiazdami, udało ci się to zrobić grą na gitarze. Tyle powinno ci wystarczyć.- zawtórowała mu swoim jakże perlistym śmiechem.
-Ehh... Chciałem być romantyczny, ale jak zwykle nie wyszło.
-Nie martw się, mi też wiele rzeczy nie wychodzi w życiu.- uśmiechnęła się pokrzepiająco i dalej słuchała tego co ma jej do powiedzienia.
-Wyjdziesz kiedyś za mnie.- stwierdził bardzo pewny siebie.- Będziemy mieli piękny, wielki dom i gromadkę roześmianych dzieci. Będziemy szczęśliwi.
-Też mam marzenia Tomo, wiesz?-dała mu kuksańca w bok, wstała i zaczęła tańczyć dookoła niego. Roześmiał się i dołączył do niej.
Wiedział, że ten wieczór był początkiem czegoś pięknego...
****
Oderwał się od tych wspomnień, które doprowadzały go do jeszcze większego płaczu niż w tamtej chwili. Przez to wszystko nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi i kiedy podniósł głowę aby otrzeć łzy zobaczył jego Vicky stojącą w progu pokoju. Nic nie mówiła, po prostu stała tam z zaczerwienioną twarzą, co świadczyło, że robiła to samo co on.
Nie wytrzymał dłużej, więc wstał i przytulił ją z całej siły, tak jak lubił to robić. Poczuł, że jego ramię robi się coraz bardziej mokre co rozstroiło go jeszcze bardziej. Nie chciał, aby płakała przez niego. Nie to obiecał jej, sobie i rodzicom.
-Tomuś...- załkała cicho, ledwo co mógł ją usłyszeć.- Ja chyba jestem...W ciąży.
Nie wierzył w to co do niego mówiła, to było spełnienie ich marzeń. Uśmiechnął się szeroko, w swój specjalny sposób, co z pewnością mogła poczuć na ramieniu.
Czuł się... Jak na tamtej pierwszej randce, szczęśliwy.
****
Usłyszała dzwonek do drzwi. Było za wcześnie na wizytę Shannona, umawiali się na dużo późniejszą godzinę. Stała w samym ręczniku i układała świeżo umyte włosy, które dość swobodnie opadały na jej ramiona.
Niestety, dzwonek nie przestawał wydawać tego denerwującego odgłosu, który powoli zaczął obijać się o ścianki jej głowy. Zdenerwowana podeszła do drzwi i z impetem je otworzyła. Wydała z siebie cichy okrzyk, bo osoba stojąca przed nią była tą najważniejszą...
-Cassie, ja cię kocham.


poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział 22- Beksa.


Rozdział miałki, spóźniony... Mam nadzieję, że mimo tego się Wam spodoba. Zapraszam :) 
*
Zanim zdążyła się zorientować minął miesiąc. Był to okres pełen spotkań przy kawie, śmiechów i ciągłej nauki. Spodobała jej się fotografia, nawet bardziej niż myślała. Zaczęła oszczędzać na nowszy, porządniejszy aparat, który polecił jej nikt inny tylko jej nowy „profesor”.
Shannon Leto jako nauczyciel był hmm... Wyjątkowy. Przez cały okres trwania kursu (który niestety, zbliżał się ku końcowi) rozmawiała z nim więcej niż kiedykolwiek z jego bratem, o którym wciąż myślała jak już leżała w łóżku i starała się zasnąć.
Rano, przed wypiciem kawy gościł się w jej głowie i nie wychodził z niej przez cały dzień, a w nocy działał w niej nawet intensywniej. Parę razy walczyła z odruchem zadzwonienia do niego, wyjaśnienia tego wszystkiego i wrócenia do „normalności”. Zaśmiała się cicho na sam pomysł, ze ich relacje kiedykolwiek były normalne. Wszystko kręciło się wokół jej śpiączki i tego jak wielką litość okazywał jej byciem z nią przez te parę chwil. Wiedziała, że tak naprawdę jej nie kochał, nic do niej nie czuł. Niestety, nie wiedziała jak bardzo się myliła.
****
Odetchnął głęboko, może nawet zbyt głęboko. W płucach poczuł to denerwujące ukłucie towarzyszące mu coraz częściej. Podniósł się z łóżka na parę centymetrów, ale po chwili opadł na nie z tą samą bezradnością wypisaną na twarzy, co codziennie. Miał już po dziurki w nosie swojego obecnego trybu życia. Chciał wrócić do tego co było wcześniej, chciał móc dotknąć jej pięknych, kruczoczarnych włosów. Pogładzić jej dłoń i spojrzeć w oczy, o których śnił do tej pory.
Odwrócił się na drugi bok, co wywołało kolejny atak bólu. Nie pokazał tego po sobie nie licząc cichego syknięcia, które wydostało się spomiędzy jego zaciśniętych warg. Było z nim coraz gorzej. Nie tylko w sensie fizycznym, psychika zaczynała siadać i niektórzy zaczęli to zauważać. Uspokoił oddech i podniósł się na tyle, na ile pozwalał mu jego organizm. Przetarł zmęczone, podkrążone oczy i poprawił mocno rozczochrane włosy. Wstał z łóżka, a swoje kroki skierował do łazienki.
Spojrzał w lustro i się przeraził. Nie tak jak te wszystkie rozwydrzone dziewczynki piszące na prawo i lewo jak bardzo są niezadowolone z własnego wyglądu, nie. Jego teraźniejsze odbicie nie przypominało nic z poprzedniego, pełnego wigoru i chęci do życia. Wyglądał jak wrak człowieka zostawiony na brzegu bezludnej wyspy i zapomniany na wieki wieków. Przemył twarz, ale wiele to nie zdziałało i przed sobą miał starego człowieka, który zapomniał co to szczęście. No cóż, przynajmniej ona o tym pamiętała.
****
Dzisiaj kolejny raz z rzędu spotykała się z Shannonem. Umówili się na popołudniową kawę, ale jak zwykle skończy się to lampką wina u niej w domu. O dziwo, po tylu spotkaniach i lekkim zaprzyjaźnieniu się ani razu nie zaprosił jej do siebie. Nie żeby jej na tym zależało, ale wydawało się to być co najmniej podejrzane. Pierwszą myślą dlaczego tak robi było to, że może ma dziewczynę, współlokatora. Potem już przestała się nad tym zastanawiać, bo większe zainteresowanie wzbudzał sam Shann, niż to z kim tam sobie pomieszkuje.
Właśnie skończyła zajęcia dobre trzy godziny wcześniej niż powinna. Postanowiła wrócić do domu i przebrać się w coś bardziej stosownego na towarzyskie spotkanie. A mianowicie nie chciała się przed nim zaprezentować w przepoconej bluzce i luźnych, podartych spodniach.
Otworzyła drzwi do mieszkania i pierwszym co ją uderzyło był ten przyjemny, domowy zapach. Jego źródłem okazała się zostawiona paląca się świeczka, której z własnej głupoty nie zgasiła. Na szczęście nic się nie zajęło ogniem od tej jakże morderczej świeczki.
Zauważyła, że ostatnio stała się coraz bardziej roztrzepana i rozkojarzona. Wiedziała, że to z pewnością przez Jareda i jej tęsknotę za nim. Przynajmniej chciał to sobie wmawiać. Nie było też tak, ze kompletnie przestał zaprzątać jej głowę, bo sprawa prezentowała się zupełnie odwrotnie. Wywoływało to u niej ból i jakiś rodzaj cierpienia, ale całe jej życie nie składało się na niego, który z pewnością od momentu „rozstania” miał miliony, jak nie więcej dziewczyn na pocieszenie. Niestety, jej teoria kłóciła się z wersją Shannona, która powinna mieć w sobie choć odrobinę prawdy jeśli mężczyzna chciał zdobyć jej zaufanie.
Odrzuciła od siebie wszystkie czarne myśli i skupiła się na doborze stroju, co było ostatnio jej ulubionym zajęciem. Dzięki temu, że po mieście poruszała się pieszo i była w ciągłym pośpiechu, jej nogi z bezkształtnych klocków zmieniły się w coś na co dało się patrzeć.
Jako, że pogoda sprzyjała wychodzeniu z domu zdecydowała się na krótkie spodenki, w które wpuściła luźniejszą koszulkę z ulubionym zespołem. Nie wyglądała może zbyt elegancko, ale nie wybierała się na żadną randkę tylko przyjacielskie spotkanie z osobą, która na dodatek ją uczyła.
Z boku sytuacja mogła wydawać się podejrzana. Jak to, dziewczyna spotyka się z własnym profesorem? Przepraszam, żadnym profesorem tylko chwilowym prowadzącym kursu. Uwaga, bo to robi jakąkolwiek różnice dla kogoś, kto jest tak zacofany umysłowo, że każde spotkanie poza uczelnią wydaje się być dla niego seks schadzką.
Widziała te wszystkie krzywe spojrzenia rzucane w jej stronę jak tylko zażartowała z czegoś z Shannonem po wykładach. Każda dziewczyna w jej grupie nie wiedzieć czemu ( raczej bardzo świadomie i umyślnie ) właśnie na te zajęcia przychodziła odpicowana bardziej niż na spotkanie z królową Anglii. Śmieszyło ją to, nawet bardzo, bo wiedziała, że Shannon swoje uczucia już dawno ulokował w jednej osobie, o której nie chciał za wiele opowiadać. Nie wnikała, to nie była jej sprawa.
Liczyło się tylko to, że mimo wcześniejszych zawirowań między nimi teraz mieli zdrowy, normalny kontakt jak dobrzy znajomi. Śmiali się z tych samych żartów i mogli godzinami dyskutować o filmie, który wspólnie obejrzeli. Mogli porozmawiać o wszystkim. No może prawie wszystkim. Był pewien temat, którego nie poruszyli od ich pierwszego spotkania w kawiarni naprzeciwko uczelni. Jared. Za bardzo ją to krępowało, aby rozmawiać z nim o jego bracie, nie, to byłby kompletny niewypał.
****
Zrezygnowany opuścił tymczasowe mieszkanie i odetchnął pełen żalu. Miał go zdecydowanie dosyć, ten człowiek wyrabiał co mu się żywnie podobało i nie brał pod uwagę jego rad. Bo po co?
Zdenerwowany oraz wyprowadzony z i tak zachwianej równowagi. Tak się wtedy czuł. Nie miał pojęcia jak do niego przemówić, przecież wszystko szło tak jak sobie założyli i już niedługo mogłoby być dobrze. Ale jak zawsze szanowny pan i władca musi mieć swoje, odmienne zdanie, którego nie idzie zmienić. Najchętniej nie wróciłby już do domu i zostawił to wszystko w cholerę, ale nie mógł. Nie, że mu zabroniono, nie. To jego piekielne poczucie obowiązku kazało mu zostać tutaj i pilnować tego idioty. Dla jego dobra.
Jedyne na co mógł sobie teraz pozwolić to papieros. Nałóg, który skrzętnie ukrywał przed innymi. Wiedział co by się działo, gdyby tylko media się dowiedziały o jego paskudnym zwyczaju. Zaśmiał się cicho, bo zauważył, że już zachowuje się jak przestępca, który nie chce zostać przyłapany na gorącym uczynku.
-Oj Shanny, robisz się na to za stary...
****
Podjechał pod jej kamienicę, a ona stała już przed nią. Musiał przyznać, wyglądała fantastycznie biorąc pod uwagę, że miała na sobie zwyczajne, stare spodenki i koszulkę, która rozmiarem pasowałaby na niego. Uśmiechnął się na jej widok,a ona to odwzajemniła wsiadając do jego auta. Nie miał konkretnego planu gdzie zamierza ją zabrać, ale wiedział, że czas spędzony w towarzystwie tej oto dziewczyny nie będzie stracony. Postanowił zawieźć ją do ich ulubionej ostatnio kawiarni, a potem zastanowią się co dalej.
****
Uśmiechnięci, roześmiani. Tak określiłby ich pierwszy lepszy człowiek, który spotkał by tą dwójkę na ulicy. Może nawet uzyskali by miano szczęśliwych, zakochanych. Niestety wyglądali tak tylko z zewnątrz. W środku każdy z nich był zraniony, zagubiony. I to na domiar złego każdy z podobnego powodu. Miłości.
Mówią, że miłość uskrzydla, pozwala żyć pełnią sił. Nie zawsze się to sprawdza, nie wszystko musi iść po naszej myśli. Czasem miłość potrafi zranić bardziej niż największa nienawiść, bo tylko ona zagląda aż do środka duszy, odkrywa wszystkie sekrety, nawet te zakopane tak głęboko, że nie potrafimy ich odnaleźć. W takich chwilach nasze szczęście zależy tylko od tej drugiej osoby, która może zrobić z naszym sercem co tylko sobie wymarzy, czego zapragnie w danym momencie. Ryzykowne, lecz czym byłoby nasze życie bez adrenaliny otaczającej zewsząd, czyhającej na każdym kroku. To ona dodaje tego specyficznego uczucia, że już nigdy więcej możesz nie przeżyć danej chwili, która jest jedną na milion.
Dlatego tak bardzo warto korzystać z tego co podsuwa nam los. Ona wiedziała, że nie wykorzystała swojej szansy, czego żałowała z każdym kolejnym dniem.
****
Obiecał sobie, że na nich nie spojrzy. Nie mógł dać po sobie nic poznać. Gdyby tylko prawda wyszła na jaw mógłby mieć poważne problemy z nią, jak i z prawem. Będąc na swojej pozycji nie mógł sobie na to pozwolić. W myślach wciąż liczył do dziesięciu, aby uspokoić zszargane nerwy, ale to nie pomagało. Było mu kurewsko źle.
Czuł się zdradzony, oszukany i co najważniejsze samotny. Towarzystwo dookoła niego nie pocieszało go ani trochę. Chciał jej i tylko jej.

Żeby tylko wiedział, że ona pragnęła jego tak samo bardzo jak on jej...

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 21- I will save you from yourself...






Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko i chwilę potem dziewczyna stała przed niewielką szafą i 
planowała strój na dzisiejsze wyjście. Uśmiechnięta od ucha do ucha przeglądała ubrania i podśpiewywała słowa ulubionej piosenki chodzącej jej po głowie od samego rana. Pewnie stroiłaby się jeszcze bardziej i dłużej, ale przerwał jej dzwonek telefonu rozbrzmiewający w całym domu.
-Muszę go sobie kiedyś zmienić...- pomyślała, a z jej ust wydał się cichy pisk kiedy zauważyła kto dzwoni. Drżącymi rękoma odebrała rozmowę.
-Dzień dobry, mam przyjemność rozmowy z panią Cassie Answorth?
-Tak.- odpowiedziała cicho.
-Dzwonię z uczelni, do której pani będzie uczęszczać od jutra.- wstrzymała na chwilę oddech i czekała na dalszą część wypowiedzi.- Chciałam tylko powiedzieć, że dostała się pani na dodatkowy kurs fotografii.
-Dziękuję bardzo, od kiedy zaczynam?
-Jutro dostanie pani potrzebne dokumenty do uzupełnienia. Do widzenia.
Chciała skakać z radości, ale w tym momencie nie miała czasu na takie ekscesy. Skończyło się tylko na łzach w oczach spowodowanych tym ogromnym szczęściem, które ją spotkało. Wiedziała, że tylko nieliczni dostają się na owe zajęcia. Tylko najlepsi mieli szanse uczyć się od mistrzów, by samemu nim zostać. Ten kurs otwierał jej drogę w świat, dawał tysiące, nawet miliony możliwości.
Dzięki telefonowi dużo szybciej wybrała strój na dzisiejszą okazję. Może to przez tą ogarniającą ją zewsząd radość, albo to presja czasu. Sama tego nie wiedziała, ale czuła, że od teraz wszystko się ułoży i będzie tak, jak być powinno. Zapomni o Jaredzie, o tym jak ją skrzywdził i zapomniał o niej przy pierwszej lepszej okazji. Na samo wspomnienie o tym mężczyźnie łzy zbierały jej się pod powiekami, ale z trudem je powstrzymała.
-Stop! Nie możesz ryczeć tylko jak o nim pomyślisz, bo nigdy go nie zapomnisz...- wykrzyczała prosto w niczemu winne lustro, które lekko zaprotestowało w chwili, kiedy uderzyła w nie otwartą dłonią.Opamiętała się i po pięciu minutach stała przed drzwiami do domu i szukała do nich kluczy. Przeklinała w myślach swoje roztrzepanie i przeszukując torebkę oparła się o ścianę obok. Przymknęła oczy i odetchnęła głęboko. Gdzieś musiały być. Uspokoiła nerwy, a do jej głowy zaczęły powracać tematy, o których najlepiej by zapomniała.
Widziała obrazy tamtej nocy, przebłyski pamięci napadły na nią ze zdwojoną siłą i zaatakowały w najmniej oczekiwanym momencie. Opadła bezgłośnie na posadzkę i zamknęła twarz w dłoniach. Nie obchodziła jej już późna godzina, czy fakt, że jeszcze trochę i spóźni się na spotkanie, na które tak się cieszyła. Minęła radość z kursu fotograficznego i dotknęła jej szara rzeczywistość, w której się znajdowała.
Przyjechała tu aby spełniać marzenia, osiągać to co nie jest osiągalne, a jedyne czym się teraz zajmowała to użalanie się nad przeszłością i tym jak to ją skrzywdzono. Otarła łzę spływającą po jej pomalowanej twarzy i wróciła się do mieszkania. Postanowiła coś sobie i chciała dotrzymać tej cichej obietnicy.
-Już nigdy, przenigdy nie pomyślę o tym człowieku. Nawet gdyby stanął mi przed twarzą w tej chwili.- powiedziała pokrzepiająco, podczas gdy poprawiała niedoskonałości w makijażu.Zakluczyła drzwi i opuściła mieszkanie. Była pewna swego i silna. W tamtej chwili czuła, że nic nie jest w stanie jej złamać. Nawet TEN Jared Leto, albo szczególnie nie on.
****
Szybkimi łykami wypijał gorącą jeszcze kawę. Parzyła go delikatnie w usta, a zapach unoszący się nad nią zachęcająco łaskotał jego nozdrza. Uśmiechnął się sam do siebie i odetchnął zrelaksowany. Oparł nogi o biurko wsłuchał się w odległe głosy studentów.
Dzisiaj był jego pierwszy dzień w nowej pracy. Co prawda próbny i nie wiadomo ile tu zostanie, ale czuł się jak prawdziwy nauczyciel. Od dziecka wmawiał sobie, że jak kiedykolwiek nim zostanie to nie będzie tak wredny jak ci, co uczyli go za młodych lat.
Teraz dobrze wiedział, że tak nie będzie i jak pierwszy lepszy smarkacz podejdzie do niego z pretensjami to będzie próbował, aby go jakoś nie uszkodzić. Co w jego przypadku będzie dość trudne, ponieważ do najspokojniejszych to nie należał.
Drzwi do sali otworzyły się i powoli zaczęła się przez nie wsypywać grupka roześmianych studentów rozmawiających o egzaminach, przygodach z ostatniej nocy. Uśmiechnął się na sam ich widok. Byli tacy młodzi i niewinni. Mieli całe życie przed sobą, podczas gdy on był już na jego półmetku.
Skończył swoje wywodu i założył na nos okulary, po to, aby dodać sobie pewności oraz autorytetu. Wyciągnął aparat z plecaka i głośno odchrząknął. Nie wywołało to zbyt wielkiej reakcji, więc ponowił czynność tylko dużo głośniej. Znowu to samo.
Na szczęście jakaś dobra duszyczka w pierwszym rzędzie odwróciła się do reszty i pomogła mu w uciszeniu rozbawionej grupy. Podziękował jej wzrokiem i nieśmiałym uśmiechem. Nabrał powietrza do ust i wyrzucił z siebie zdanie, które prawie stanęło mu w gardle.
-Dzień dobry, nazywam się Shannon Leto i będę was uczył podczas tego kursu.- uspokoił nerwy. Już najgorsze było za nim. Teraz tylko wyuczona formułka na temat zasad, regulaminu i podobnych nudnych spraw. Potem zacznie się prawdziwa przyjemność; praca z aparatem.- Macie do mnie jakieś pytania na temat tego kim jestem i tak dalej? Potem nie będzie na to okazji.
****
Weszła do sali gdzie miały odbywać się zajęcia i usiadła w jednym z pierwszych rzędów. Była taka szczęśliwa oraz przepełniona pozytywną energią, że bała się, że nie usiedzi w miejscu i rozsadzi tą salę. Uśmiech nie schodził jej z twarzy dopóki nie zobaczyła kto będzie ją uczył.
Przed nią siedział nikt inny tylko ten cholerny Leto. Zawsze, ale to zawsze jak coś zaczynało się układać w jej życiu pojawiał się ktoś, kto to kompletnie zniszczy i zdepcze. Zacisnęła pięści w akcie złości i pozwoliła powietrzu opuścić jej zdenerwowane płuca. Wzrok skierowała centralnie na perkusistę i starała się ukryć targające ją emocje.
Wsłuchała się w jego słowa i musiała przyznać, że nie jest aż taki zły. Co prawda, był bratem tego idioty, ale znał się na rzeczy. Nawet nie zauważyła, kiedy rozluźniła ręce i zaczęła pochylać się w jego stronę, tak aby usłyszeć jeszcze więcej. Mogłaby tak siedzieć i słuchać godzinami, ale wybiła godzina, o której kończyły się jej zajęcia. Musiała się śpieszyć, bo następne miała na drugim końcu uczelni, ale nie omieszkała podejść do wykładowcy. Chciała zobaczyć jego reakcję.
Uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową w jego stronę. Nawet z większej odległości mogła zobaczyć jak jego usta układają się w ciche „kurwa”.
-Cassie? Co ty tu robisz?- zaczął niezbyt grzecznie, ale był w takim szoku, że zapomniał o tych wszystkich uprzejmościach.
-Powinnam chyba zapytać co ty tutaj robisz?- odpowiedziała spokojnie, ale w środku była jednym, wielkim kłębkiem nerwów.
-Dostałem etat jako nauczyciel. Pomyślałem, że przyda mi się robota w przerwie między koncertami...- wypaplał akurat to, czego miał nikomu nie mówić. Mieli ogłosić takową przerwę dopiero za tydzień, a on już szasta informacjami na prawo i lewo. Brawo Shanny, jesteś większym idiotą od braciszka. Zadowolony?
-O... Czemu robicie przerwę, coś nie tak?- zaciekawiło ją to wręcz niemiłosiernie. Miała cichą nadzieję, że to przez fakt, że Jared załamał się po takim końcu ich „związku”. Niestety, wiedziała, że prawda jest zupełnie inna i z pewnością chodzi o chorobę Emmy lub kogoś z MarsCrew.
-Wiesz, to nie jest rozmowa dobra dla takiego miejsca. Może pójdziemy do kawiarni po zajęciach? Tutaj naprzeciwko jest całkiem przyjemna.- jak już szaleć to szaleć. Poszedł za ciosem i zaprosił byłą dziewczynę brata na kawę. Jak nisko musiał upaść?
****
Wybiegła z uczelni tuż po dzwonku oznaczającym koniec zajęć. Skierowała się w stronę kawiarni, w której umówiła się z nowym wykładowcą.
Jaki ten los jest parszywy... Ostatnim razem jak się spotkali na osobności nie skończyło się to za dobrze. W większości to przez ich „rozmowę” zakończył się jakże krótki, ale intensywny związek jej i Jareda. Niby minęło już trochę czasu, ale wciąż pamiętała nieobecny wzrok Shannona mówiący jak bardzo ten mężczyzna cierpi. Zrobiło jej się go nawet żal. Pomyślała, że jak złapie z nim jakąkolwiek nić porozumienia, to zapyta go co mu się w tamtym momencie stało.
Jak już skończyła obmyślać plan zaprzyjaźnienia się ze starszym z braci dotarła akurat do wspomnianej przez niego kawiarni.
Weszła do środka i pierwsze co zobaczyła, to były malutkie stoliki poustawiane jeden obok drugiego, każdy przykryty czerwonym obrusem w białą kratkę. Poczuła się przez chwilę jak u babci w domu. Pamiętała go jeszcze z beztroskich lat dzieciństwa, kiedy to biegała po babcinym sadzie pełnym jabłek i krzewów malin rosnących dookoła drzew.
W rogu pomieszczenia zauważyła perkusistę siedzącego na małym, drewnianym krzesełku. Wyglądało to dość zabawnie, biorąc pod uwagę jego posturę, która przepięknie kontrastowała z krzesłem rodem z pałacyku dla dzieci. Uśmiechnięta podeszła do niego i przywitała się zdawkowo. Jak na razie nie przyszła tu zawierać przyjaźnie. To później, teraz musiała wybadać teren.
- To czemu nie gracie? Opowiadaj.- zapytała prosto z mostu patrząc mu w oczy z lekką premedytacją.
- Widzę, że przechodzisz do sedna sprawy. Okej, jak już powiedziałem a, to czas na kolejne litery alfabetu.- uśmiechnął się delikatnie i podsunął jej pod nos zamówioną wcześniej kawę. Wzięła łyk i już wiedziała, że od teraz tylko jemu będzie powierzać wybór tego oto napoju. Smakowała jak wszystkie szczęśliwe wspomnienia zebrane w kubek i zaparzone. Westchnęła z roszkoszy i czekała na dalszą część jego wypowiedzi.- Niestety, Jared czuje się coraz gorzej. Wiem, że z pewnością nie masz ochoty słuchać zbyt wiele na jego temat. Ja na twoim miejscu też bym nie chciał, ale właśnie o niego chodzi. Przyjechał tutaj ze mną w ramach urlopu i z pewnośćią leży teraz w łóżku i rozpacza jak bardzo spieprzył.- wyrzucił z siebie na jednym tchu. Spojrzał w jej oczy szukając jakiejkolwiek dezaprobaty, albo innego sygnału, aby przestał mówić. Ale nie znalazł nic. Pustkę. Postanowił kontynuować.- Wtedy, w tym klubie widział ciebie jak wychodziłaś. Chciał się nawet za tobą rzucić, ale uznał, że wszystko jest już stracone.
-Nic nie jest jeszcze stracone...- wyszeptała sama do siebie przerażona nagłym zwrotem całej sytuacji. Ale to i tak nie było najstraszniejsze. Najbardziej przeraziła się uczucia, które odżyło w niej na nowo.

********************

Jak Wam się podobał? Zapraszam do wszelkich komentarzy i opinii. Niestety, do 4 czerwca nic się nie pojawi, więc mam nadzieję że to zaspokoi waszą ciekawość co dalej z fabułą :)
*MarsHugs*
A, i coś mi się z kolorami merda i nie mam pojęcia dlaczego tekst jest dwukolorowy :c 


czwartek, 22 maja 2014

Rozdział 20- „Proszę spójrz na mnie choć raz, by kwitnąć mógł mojego życia smak”


Specjalne podziękowania dla Igi <3

Od ostatnich wydarzeń minęły dwa tygodnie. Następnego dnia, tuż po feralnej wizycie w klubie Cassie wsiadła w pierwszy, najwcześniejszy samolot. Samego lotu nie pamiętała za dobrze. Jedyne co utkwiło jej w głowie, było uczucie kompletnego porzucenia. Czuła się zdradzona.
Oczywiście, wiedziała, że prędzej, czy później to się rozpadnie, ale nie spodziewała się tego tak prędko. Z wcześniejszych opowieści Gerarda myślała, że zastanie samotnego, opuszczonego mężczyznę. Niestety, mylił się i to bardzo co do swojego przyjaciela.
Tryskał szczęściem i energią, zachowywał się w stosunku do tamtej dziewczyny tak pewnie, jak nigdy w otoczeniu Cass.
Całą noc spędziła płacząc w kącie hotelowego łóżka. Dopiero nad ranem udało jej się przysnąć, ale niecałą godzinę potem obudziła się zlana zimnym potem, zwinięta w kłębek.
Teraz siedziała sobie w oknie nowego, prowizorycznego mieszkania na Manhattanie. Nie powalało wielkości i wyrafinowaniem, ale miała w nim podstawowe rzeczy pozwalające przeżyć takie jak lodówka czy łóżko. Podobało jej się z jednego względu; nic w nim nie przypominało jej o nim.
Wiedziała, że we własnym domu nie miałaby życia, po tym co się wydarzyło. Każda rzecz, poduszka lub okruszek na podłodze przypominał jej o jednym, konkretnym człowieku. O Jaredzie.
Nie pozwalał jej o sobie zapomnieć, był w tym cholernie dobry. Zagnieździł się w jej umyśle tak mocno, że mimo największych starań nie potrafiła się pozbyć jego dotyku, głosu oraz spojrzenia, które zawsze przeszywało ją na wskroś.
Starała się, naprawdę. Przynajmniej to sobie wmawiała.
****
Zamknęła za sobą drzwi i od razu do jej nozdrzy dotarł stęchły zapach bloku. Niestety, nie była to najprzyjemniejsza woń jaką kiedykolwiek wdychała, ale nie było jej stać na droższe mieszkanie, znajdujące się w jednej z tych bogatszych dzielnic. Musiało jej wystarczyć to, przynajmniej na jakiś czas.
Wyszła z budynku i skierowała się w stronę ulubionej kawiarni. Mieszkała tutaj tylko dwa tygodnie, ale już znalazła swoje miejsce, w którym mogła przesiadywać godzinami żywiąc się jedynie ciastkiem i kubkiem ciepłej, aromatycznej kawy. Weszła do środka i tym razem nie poczuła wszechobecnej stęchlizny, ale przyjemny zapach jej ulubionego napoju.
Zamówiła dużą latte i podeszła do stolika przy oknie. Z torby wyciągnęła komputer i zaczęła dzisiejszą pracę od sprawdzania maili. Na dobry początek zatrudniła się w agencji reklamowej jako asystentka, zaczynała dopiero od jutra, więc dzisiaj mogła zając się wysyłaniem papierów na wszelkie możliwe uczelnie.
Jak zwykle została zasypana spamem, informującym ją o ofertach powiększenia piersi oraz innych części ciała. Z miejsca odrzuciła ponad pięćdziesiąt wiadomości i weszła na stronę „jej” uczelni. Wysłała na nią papiery jeszcze z Londynu, czyli dość dawno temu. Niestety, nie dostała jeszcze żadnej odpowiedzi.
Stresował ją tek fakt niemiłosiernie, ale wiedziała, że powinna czekać jeszcze drugie tyle na jakąkolwiek wiadomość od nich. Była to bardzo prestiżowa placówka, więc tylko nieliczni dostawali odpowiedzi po miesiącu oczekiwania.
Upiła parę łyków napoju, który spokojnie parował obok jej dłoni. Był wyśmienity, zresztą jak wszystko w tym mieście. Zakochała się w nim od razu jak wylądowała samolotem na lotnisku. Ci ludzie, budynki... Wszystko wydawało się takie inne, odmienne. Ludzie zdawali się ciebie nie zauważać, każdy miał własne sprawy do załatwienia i nie zwracali uwagi na samotną, płaczącą dziewczynę na środku najtłoczniejszej ulicy. Z jednej strony było to zbawienne, ale z drugiej mogłeś się stać tak bezduszny jak oni.
Dla Cassie to było ratunkiem od przeszłości. Nikt nie dawał jej taryfy ulgowej i nie traktował jej jak poszkodowaną, niezdolną do życia dziewczynkę. Przychodziły takie momenty, że chciała wrócić, paść w jego ramiona i zapomnieć o zabawie w dorosłą. Niestety, świadomość, że nie mogła tego zrobić nawet w chwilach największego zwątpienia sprowadzała ją na ziemie i nie pozwalała wzbić się po raz kolejny do świata marzeń.
Rozmyślania przerwał jej mężczyzna, który bezczelnie usiadł naprzeciwko niej. Nie robił sobie nic z niemych protestów dziewczyny.
-Witam, mam nadzieję, że wolne.- powiedział szarmanckim głosem.
-Naprawdę, miło, że pan pyta. Jak widać wolne, zresztą i tak muszę się zbierać...- odpowiedziała mu cicho, ale stanowczo.
-Wiem, że wychodzisz tylko dlatego, że ja się przysiadłem. Codziennie siedzisz tutaj parę ładnych godzin i dzisiaj też miałaś taki zamiar. Chciałem cię poznać, porozmawiać. To wszystko.- z brzmienia jego wypowiedzi mogła usłyszeć lekką desperacje. Pochlebiało jej to, nawet bardzo, ale w jej sytuacji nic nie potrafiło jej pocieszyć.
Nie wiedziała co może mu odpowiedzieć. Rozgryzł ją, miał we wszystkim rację. Przychodziła tutaj tylko dlatego, żeby nie myśleć o Jaredzie, o tym co jej zrobił. Oczywiście, miała świadomość, że to ona wszystko zapoczątkowała i to jej wina jak to się dalej potoczyło. Ale nie kazała mu lecieć do pierwszej lepszej barowej dziewczyny i obmacywać jej w ten lubieżny sposób.
-Uznam twoje milczenie za zgodę.- uśmiechnął się do niej szeroko i upił trochę ze swojej dużej, czarnej kawy. Nie mogła nie odpowiedzieć mu tym samym, nie wiedziała nawet dlaczego.
-Proszę, siadaj. Niestety nie jestem zbyt rozmowna, więc nie zabawię ciebie rozmową.- odpowiedziała mu zdawkowo i wróciła do przeglądania poczty.
-Dobrze się składa, przynajmniej będę mógł się komuś wygadać i nie będzie mi przerywał.- powiedział tak pewny siebie, jak nikt inny.
****
Przez ten czas Cassie wysłuchała jak układa się jego życie towarzyskie, jakie ma problemy z rodzicami i, że nie wie na jakie iść studia. Uśmiechała się pokrzepiająco i potakiwała wtedy, kiedy tego od niej wymagał. Wiedziała, że nie postępuje zbyt elegancko, ale szczerze miała to już w nosie. W pewnym momencie zauważyła jak chłopak wstaje i wychodzi.
-Przynajmniej nie musisz już go słuchać...- mruknęła w myślach i wyjrzała przez okno.
Cudownie, deszcz lał ciężkimi strugami i rozbijał się w miliony małych kropelek, jak tylko jej dotykał. Wyglądało to tak... Romantycznie. Przypominało jej to ten pseudo związek z Jaredem. Byli silni jakio jedność, złączeni ze sobą, ale tylko jak jakaś przeszkoda się pojawiła to rozpadli się na milion małych kawałeczków i żadne z nich nie potrafiło się pozbierać.
Zaśmiała się cicho na samą myśl jak poetycko nazwała to co się między ją a nim działo. Normalnie wywołałoby to u niej wodospad łez, ale dzisiaj miała dobry humor. Może to przez chłopaka, który wydawał się mieć nawet więcej problemów niż ona, co w jej teraźniejszej sytuacji było istnym ewenementem.
Postanowiła opuścić swój jedyny zakątek spokoju i udać się na uczelnie, może znajdzie jakieś nowe ulotki, albo zapisze się na dodatkowe kursy. Jak na taką pogodę wydawało się to być najlepszym rozwiązaniem. Zamknęła laptopa i spakowała go do dużej, oczywiście czarnej torby. Już by wychodziła z kawiarni, ale pod komputerem zobaczyła małą, białą kartkę. Jej ciekawska natura nie pozwoliła zostawić notki w spokoju i po chwili trzymała ją w dłoniach oraz starała się rozszyfrować co na niej jest napisane.
Wiem, że mnie nie słuchałaś. Jakbyś chciała się spotkać to dzwoń...”
Na drugiej stronie był umieszczony numer telefonu. Mimowolnie uśmiechnęła się i zapisała go w pamięci telefonu. Chłopakowi należą się jakieś wyjaśnienia, a kto wie, czy to nie przerodzi się w prawdziwy, normalny związek.
W świetnym nastroju poszła poszukać tych kursów. Po raz pierwszy od dawna czuła się dobrze.
****
-Kurwa!- krzyknął na tyle głośno, że zwrócił na siebie uwagę pozostałych. Nie potrafił się pohamować, podczas gdy gorąca kawa wypadła mu z rąk i wylądowała wprost na kolanach.
W duchu modlił się, żeby dziewczyna nie wyjrzała przez okno, bo trudno nie zauważyć mężczyzny z wielką brązową plamą na białych spodniach. No cóż, wyglądało to dość dwuznacznie.
Szybko przetarł dolną część garderoby i wrócił do obserwowania czarnowłosej. Codziennie przychodziła tutaj, sprawdzała maile i piła ten sam rodzaj kawy.
Denerwowało go tylko to, że dzisiaj nie była sama. Przysiadł się do niej jakiś wyrostek, chłopak, na którego normalnie nie zwróciłaby uwagi.
Mimo nagłego wypadku zrobił parę zdjęć i pozostał na swoim miejscu. Nie chciał wzbudzać żadnych podejrzeń, ba, to było ostatnie czego w tej chwili pragnął...
****
Opuściła wysoki, potężny budynek uczelni i udała się w stronę domu. Było dość wcześnie, więc postanowiła przejść się dłuższą drogą przez park.
Podziwiała kwiaty, klomby i drzewa znajdujące się dookoła niej. Po deszczu wszystko wydawało się świeższe i pachniało tak wspaniale, że Cassie miała ochotę tam zamieszkać. Ze słuchawek w jej uszach popłynęła cicha i spokojna muzyka. Mimowolnie zaczęła podśpiewywać i nawet tańczyć. Czuła się rzeczywiście szczęśliwa. Tak, jakby wszystko miało się ułożyć i nie myślała już o Jaredzie, o tym co jej zrobił i jaką krzywdę jej wyrządził. Była wolną kobietą w mieście, w którym wielu spełniło swoje najskrytsze marzenia i ona była jedną z nich. Od jutra zaczynała naukę na bardzo prestiżowej uczelni i wreszcie czuła, że robi to co właściwe. Uśmiechała się do przechodniów i machała do skonsternowanych jej zachowaniem starszych pań.
W efekcie tego całego szczęścia wyciągnęła telefon z kieszeni i napisała szybkiego smsa.

Masz czas dziś wieczorem? To ja, dziewczyna z kawiarni.”