piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 23- I wanna be drunk when I wake up.


****
Macie czasem takie uczucie, że znajdujecie się we właściwym miejscu, ale nie o tej godzinie, nie w tym roku? Trójka bohaterów, każdy ze swoim problemem, złamanym sercem odczuwała to samo, w tym, a nie innym momencie.
Ona: załamana i zagubiona w wielkim mieście własnych uczuć.
Oni: nie potrafiący się odnaleźć, zatraceni w tym co robią. Smutni.
Wszyscy mieli wrażenie, że coś jest nie tak jak być powinno, ale żadne z nich nie potrafiło odkryć co jest źle. Nikt z nich nie był święty, wiedzieli o tym wręcz doskonale. Nie umieli przestać, zakończyć błędnego koła zakłamania. Chcieli stawić czoła prawdzie, naprawdę im na tym zależało. Niestety, nie było to takie proste jak opisują to w romansidłach dla kucharek.
****
Deszcz powinien zmywać większość negatywnych emocji, powinien być ukojeniem dla zszarpanych nerwów, zepsutej do szpiku kości duszy. Ten, który właśnie oblewał ulice Nowego Jorku był zupełnie inny od swoich poprzedników. Można było w nim wyczuć wszystkie negatywne emocje nękające mieszkańców miasta. Nie przyniósł ze sobą tak bardzo wyczekiwanego oczyszczenia, wręcz przeciwnie, każdy czuł się jeszcze gorzej niż przed nim.
Przemierzała uliczki, o których świat zdążył już zapomnieć. Urocze, niezamieszkane kamienice, w których oknach odbijała się rzeczywistość pełna bólu i cierpienia.
Był niedzielny wieczór, który zapowiadał sobą początek ciężkiego tygodnia pełnego pracy i wysiłku. Wreszcie znalazła miejsce, do którego chcieli ją przyjąć jako pracownicę małej kawiarenki prowadzonej przez bardzo miłą, starszą panią. Nie był to szczyt jej marzeń, ale jako uboga studentka nie powinna narzekać na taki rozwój spraw. Jakoś musiała zarobić na życie, a zaoszczędzone wcześniej pieniądze znikały szybciej niż arktyczne lodowce.
Specjalnie wybrała okrężną drogę, mimo deszczu, który zdawał się mieć ochotę zalać to miasto, zmieć z powierzchni ziemi na zawsze. Może i dobrze, może tego właśnie potrzebowała? Zniknięcia, bycia kompletnie zapomnianą i odepchniętą. Nauczyłaby się odróżniać to co powinno ją boleć i dotykać, a resztę zostawiać za sobą daleko w tyle. Nie było jej to dane, ani w tamtym momencie, ani nigdy, ponieważ te jakże rozbudowane psychicznie przemyślenia zostały brutalnie przerwane przez dźwięk nadchodzącego połączenia. Z niechęcią spojrzała na ekran urządzenia, które wciąż uporczywie dawało znak o swoim istnieniu. Odebrała, wiedząc kto to, ale nie mając chęci na dłuższą rozmowę.
-Coś jest?- zapytała niezbyt uprzejmie.
-Co tak ostro?- usłyszała lekko rozbawiony głos Shannona.- Nie było cię na moich zajęciach to pomyślałem, że zadzwonię, zapytam co u ciebie...- dodał już mniej pewny siebie. W tle mogła usłyszeć jeszcze jeden, zdenerwowany głos. Wolała nie wnikać do kogo należy, nie jej sprawa.
-Gorzej się poczułam... Chcesz spotkać się dzisiaj wieczorem? U mnie?-rzuciła bezmyślnie.
-Okej, mam wziąć ze sobą „pocieszacz”- miał na myśli jej ulubione wino. Tego zdążył się nauczyć przez ten krótki czas trwania ich znajomości.
Zgodziła się. Zawsze to robiła. Miała wewnętrzną potrzebę wygadania się komuś, a że znała tylko jego i tylko jemu mogła jako tako zaufać to skorzystała. Otarła resztki łez i skierowała się w stronę swojego mieszkania. Musiała się wysuszyć i przyszykować, a jedynym jej marzeniem w tamtej chwili była gorąca, aromatyczna kąpiel. No i on. Ale do tego się już przyzwyczaiła...
****
-Tomislavie Milicevicu! Mam tego dość! Następna taka akcja i spotykamy się w sądzie!- krzycząca kobieta opuściła ich dość pokaźne mieszkanie na obrzeżach Los Angeles, co ukoronowała głośnym trzaśnięciem drzwiami.
Chorwat odetchnął głęboko i szybko wypuścił powietrze, które zdawało się uwalniać spomiędzy jego ust z taką samą furią, jaka targała nim od środka w tamtym momencie.
Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, nie wiedział nawet co tym razem zrobił źle. Kochał tą kobietę całym sercem, ale chwilami miał wrażenie, że ona nie odwzajemniała tego samego. Już dawno wyzbył się poczucia, że jest z nim tylko dlatego, aby dostać się do braci Leto. Było mu ciężko, ale kiedy zauważył, że kompletnie się nimi nie interesuje i traktuje ich tylko jako dobrych znajomych, to odetchnął z ulgą. Nie tak jak teraz.
Pierwszą myślą, która wpadła mu do głowy to wykonanie telefonu do najlepszego przyjaciela, który mimo braku doświadczenia w małżeństwie zawsze starał się pomóc, służyć jako taką radą. Najczęściej sprowadzała się ona do tego, aby Chorwat upił się i spróbował zapomnieć. Pomagało, oczywiście, że tak. Niestety nie na długo i wyrzuty sumienia dopadały go równie szybko jak wcześniejsze ukojenie nerwów.
Wybrał numer raz; nic się nie stało. Abonent niedostępny, proszę spróbować ponownie. Zaklął głośno i wtedy pierwsza łza wpłynęła spod zmęczonych powiek.
-Kurwa!- obiecał, przysięgał na wszystko co mu cenne, że nie zapłacze już nigdy ze smutku. Był głową rodziny, nie mógł sobie pozwolić na chwile załamania.- Ta... Tylko, że ta twoja rodzina właśnie się rozpada.- wypowiedział te słowa na głos, co było dużym błędem. Uzmysłowił sobie, że zawiódł, zepsuł to co było takie piękne i szczęśliwe.
Spróbował po raz kolejny dodzwonić się do starszego z braci Leto. Nic, zero, nul.
Rozumiał różnicę godzin, rozumiał nawet ten idiotyczny plan odzyskania względów tamtej Cassie, chociaż szczerze; nie chciał tego rozumieć.
Porzucił nieudane próby skontaktowania się z przyjacielem. Przykro mu było, czuł się zostawiony, samotny. Żona z pewnością pojechała odwiedzić jedyne miejsce, które pozwalało jej się wyładować z negatywnych emocji. Ich sekretne miejsce, w które zabrał ją na pierwszą randkę. Uśmiechnął się na samo wspomnienie tamtego dnia...
****
Pogoda wyjątkowo dopisywała swoją statecznością. Delikatny wietrzyk rozwiewał włosy dziewczyny, kiedy to jechała na rowerze obok niego. Oboje uśmiechnięci, roześmiani. Rozmawiali na jakiś trywialny temat, przekrzykując wiatr, który przez ich coraz szybszą jazdę stawał się mocniejszy, ale nie przeszkadzało to w prowadzeniu konwersacji.
Ona jeszcze nie wiedziała dokąd zmierzają, miał przynajmniej taką cichą nadzieję. Znalazł to miejsce całkiem niedawno i uznał, że jest dość ładne i urocze. Oczywiście nie jemu było oceniać urokliwość tego miejsca, to była domena kobiet, a ta najważniejsza z nich wszystkich jechała tuż obok niego.
Znali się od paru ładnych miesięcy. Zaczęło się od tego, że przyszła na koncert zespołu, w którym właśnie zaczynał grać. Nie szło im za dobrze, zresztą do tamtej pory nie byli światowej sławy zespołem rockowym tak jak sobie wymarzyli. Tworzyli go w czwórkę osób, w tym jeden aktor, dość znany z wielu ról filmowych. Zaprzyjaźnili się od razu, a kiedy tylko ujrzał Vicky na jednym z ich pierwszych koncertów, miał wrażenie, że z tą kobietą spędzi resztę swojego życia.
W tamtej chwili nie liczyło się dla niego nic tylko to, że za pierwszą porządną wypłatę mógł nakupować jakiegoś wina, dobrego jedzenia i zabrać ją na piknik. Taki z prawdziwego zdarzenia, trwający do późnej nocy.
****
Dojechali na miejsce. Mężczyzna zsiadł z szybko z pojazdu i chciał pomóc jej zrobić to samo, ale ubiegła go i z ogromną gracją zeskoczyła z roweru, co spowodowało podwinięcie się zwiewnej sukienki. Ani razu nie przeszło mu przez myśl żadne zbereźne wydarzenie, sytuacja z jej udziałem. Uraziłby ją tym faktem, więc poświęcił swoje rozmyślania na te o jej intelekcie, urodzie.
Usiedli na miękkim kocu w kratkę, a Tomo rozpoczął rozpakowywanie zawartości kosza, którą tak pieczołowicie przyszykował. Miał nadzieję, że zrobi to na niej jakiekolwiek wrażenie. Sam fakt, że wypytywał jej najlepszą przyjaciółkę o ulubione wino, potrawy. Plusem było to, że potrafił świetnie gotować i piec.
****
Siedzieli, rozmawiali i śmiali się z wielu żartych, które zdawały się śmieszyć tylko ich. Mogliby spędzać tak czas godzinami albo nawet i miesiącami. Wyglądali jak para zakochanych nastolatków chichrających się ze wszystkiego co ma w sobie choć krztę humoru.
Wino znikało z każdą przegadaną minutą, ale nie byli pijani, co to to nie. Najwyżej rozluźnieni i zbyt zaabsorbowani rozmową aby zauważyć szybkie ubywanie alkoholu.
W przypływie emocji nawiązała się krótka wymiana zdań, którą Chorwat zapamięta do końca życia.
-Widzisz te gwiazdy? Te połączone ze sobą taką... Nitką.- zaśmiał się wypowiadając te słowa.
-Tomo... Nie zaimponujesz mi jakimiś tam gwiazdami, udało ci się to zrobić grą na gitarze. Tyle powinno ci wystarczyć.- zawtórowała mu swoim jakże perlistym śmiechem.
-Ehh... Chciałem być romantyczny, ale jak zwykle nie wyszło.
-Nie martw się, mi też wiele rzeczy nie wychodzi w życiu.- uśmiechnęła się pokrzepiająco i dalej słuchała tego co ma jej do powiedzienia.
-Wyjdziesz kiedyś za mnie.- stwierdził bardzo pewny siebie.- Będziemy mieli piękny, wielki dom i gromadkę roześmianych dzieci. Będziemy szczęśliwi.
-Też mam marzenia Tomo, wiesz?-dała mu kuksańca w bok, wstała i zaczęła tańczyć dookoła niego. Roześmiał się i dołączył do niej.
Wiedział, że ten wieczór był początkiem czegoś pięknego...
****
Oderwał się od tych wspomnień, które doprowadzały go do jeszcze większego płaczu niż w tamtej chwili. Przez to wszystko nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi i kiedy podniósł głowę aby otrzeć łzy zobaczył jego Vicky stojącą w progu pokoju. Nic nie mówiła, po prostu stała tam z zaczerwienioną twarzą, co świadczyło, że robiła to samo co on.
Nie wytrzymał dłużej, więc wstał i przytulił ją z całej siły, tak jak lubił to robić. Poczuł, że jego ramię robi się coraz bardziej mokre co rozstroiło go jeszcze bardziej. Nie chciał, aby płakała przez niego. Nie to obiecał jej, sobie i rodzicom.
-Tomuś...- załkała cicho, ledwo co mógł ją usłyszeć.- Ja chyba jestem...W ciąży.
Nie wierzył w to co do niego mówiła, to było spełnienie ich marzeń. Uśmiechnął się szeroko, w swój specjalny sposób, co z pewnością mogła poczuć na ramieniu.
Czuł się... Jak na tamtej pierwszej randce, szczęśliwy.
****
Usłyszała dzwonek do drzwi. Było za wcześnie na wizytę Shannona, umawiali się na dużo późniejszą godzinę. Stała w samym ręczniku i układała świeżo umyte włosy, które dość swobodnie opadały na jej ramiona.
Niestety, dzwonek nie przestawał wydawać tego denerwującego odgłosu, który powoli zaczął obijać się o ścianki jej głowy. Zdenerwowana podeszła do drzwi i z impetem je otworzyła. Wydała z siebie cichy okrzyk, bo osoba stojąca przed nią była tą najważniejszą...
-Cassie, ja cię kocham.


1 komentarz:

  1. Coooooo?! Nareszcie Jarek wkracza do akcji. Tomo i Vicki tacy slodcy i będą mieli dzidziusia '_' weny i czekamy na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń