****
Macie
czasem takie uczucie, że znajdujecie się we właściwym miejscu,
ale nie o tej godzinie, nie w tym roku? Trójka bohaterów, każdy ze
swoim problemem, złamanym sercem odczuwała to samo, w tym, a nie
innym momencie.
Ona:
załamana i zagubiona w wielkim mieście własnych uczuć.
Oni:
nie potrafiący się odnaleźć, zatraceni w tym co robią. Smutni.
Wszyscy
mieli wrażenie, że coś jest nie tak jak być powinno, ale żadne z
nich nie potrafiło odkryć co jest źle. Nikt z nich nie był
święty, wiedzieli o tym wręcz doskonale. Nie umieli przestać,
zakończyć błędnego koła zakłamania. Chcieli stawić czoła
prawdzie, naprawdę im na tym zależało. Niestety, nie było to
takie proste jak opisują to w romansidłach dla kucharek.
****
Deszcz
powinien zmywać większość negatywnych emocji, powinien być
ukojeniem dla zszarpanych nerwów, zepsutej do szpiku kości duszy.
Ten, który właśnie oblewał ulice Nowego Jorku był zupełnie inny
od swoich poprzedników. Można było w nim wyczuć wszystkie
negatywne emocje nękające mieszkańców miasta. Nie przyniósł ze
sobą tak bardzo wyczekiwanego oczyszczenia, wręcz przeciwnie, każdy
czuł się jeszcze gorzej niż przed nim.
Przemierzała
uliczki, o których świat zdążył już zapomnieć. Urocze,
niezamieszkane kamienice, w których oknach odbijała się
rzeczywistość pełna bólu i cierpienia.
Był
niedzielny wieczór, który zapowiadał sobą początek ciężkiego
tygodnia pełnego pracy i wysiłku. Wreszcie znalazła miejsce, do
którego chcieli ją przyjąć jako pracownicę małej kawiarenki
prowadzonej przez bardzo miłą, starszą panią. Nie był to szczyt
jej marzeń, ale jako uboga studentka nie powinna narzekać na taki
rozwój spraw. Jakoś musiała zarobić na życie, a zaoszczędzone
wcześniej pieniądze znikały szybciej niż arktyczne lodowce.
Specjalnie
wybrała okrężną drogę, mimo deszczu, który zdawał się mieć
ochotę zalać to miasto, zmieć z powierzchni ziemi na zawsze. Może
i dobrze, może tego właśnie potrzebowała? Zniknięcia, bycia
kompletnie zapomnianą i odepchniętą. Nauczyłaby się odróżniać
to co powinno ją boleć i dotykać, a resztę zostawiać za sobą
daleko w tyle. Nie było jej to dane, ani w tamtym momencie, ani
nigdy, ponieważ te jakże rozbudowane psychicznie przemyślenia
zostały brutalnie przerwane przez dźwięk nadchodzącego
połączenia. Z niechęcią spojrzała na ekran urządzenia, które
wciąż uporczywie dawało znak o swoim istnieniu. Odebrała,
wiedząc kto to, ale nie mając chęci na dłuższą rozmowę.
-Coś
jest?- zapytała niezbyt uprzejmie.
-Co
tak ostro?- usłyszała lekko rozbawiony głos Shannona.- Nie było
cię na moich zajęciach to pomyślałem, że zadzwonię, zapytam co
u ciebie...- dodał już mniej pewny siebie. W tle mogła usłyszeć
jeszcze jeden, zdenerwowany głos. Wolała nie wnikać do kogo
należy, nie jej sprawa.
-Gorzej
się poczułam... Chcesz spotkać się dzisiaj wieczorem? U
mnie?-rzuciła bezmyślnie.
-Okej,
mam wziąć ze sobą „pocieszacz”- miał na myśli jej ulubione
wino. Tego zdążył się nauczyć przez ten krótki czas trwania ich
znajomości.
Zgodziła
się. Zawsze to robiła. Miała wewnętrzną potrzebę wygadania się
komuś, a że znała tylko jego i tylko jemu mogła jako tako zaufać
to skorzystała. Otarła resztki łez i skierowała się w stronę
swojego mieszkania. Musiała się wysuszyć i przyszykować, a
jedynym jej marzeniem w tamtej chwili była gorąca, aromatyczna
kąpiel. No i on. Ale do tego się już przyzwyczaiła...
****
-Tomislavie
Milicevicu! Mam tego dość! Następna taka akcja i spotykamy się w
sądzie!- krzycząca kobieta opuściła ich dość pokaźne
mieszkanie na obrzeżach Los Angeles, co ukoronowała głośnym
trzaśnięciem drzwiami.
Chorwat
odetchnął głęboko i szybko wypuścił powietrze, które zdawało
się uwalniać spomiędzy jego ust z taką samą furią, jaka targała
nim od środka w tamtym momencie.
Nie
miał pojęcia co ze sobą zrobić, nie wiedział nawet co tym razem
zrobił źle. Kochał tą kobietę całym sercem, ale chwilami miał
wrażenie, że ona nie odwzajemniała tego samego. Już dawno wyzbył
się poczucia, że jest z nim tylko dlatego, aby dostać się do
braci Leto. Było mu ciężko, ale kiedy zauważył, że kompletnie
się nimi nie interesuje i traktuje ich tylko jako dobrych
znajomych, to odetchnął z ulgą. Nie tak jak teraz.
Pierwszą
myślą, która wpadła mu do głowy to wykonanie telefonu do
najlepszego przyjaciela, który mimo braku doświadczenia w
małżeństwie zawsze starał się pomóc, służyć jako taką radą.
Najczęściej sprowadzała się ona do tego, aby Chorwat upił się i
spróbował zapomnieć. Pomagało, oczywiście, że tak. Niestety nie
na długo i wyrzuty sumienia dopadały go równie szybko jak
wcześniejsze ukojenie nerwów.
Wybrał
numer raz; nic się nie stało. Abonent niedostępny, proszę
spróbować ponownie. Zaklął głośno i wtedy pierwsza łza
wpłynęła spod zmęczonych powiek.
-Kurwa!-
obiecał, przysięgał na wszystko co mu cenne, że nie zapłacze już
nigdy ze smutku. Był głową rodziny, nie mógł sobie pozwolić na
chwile załamania.- Ta... Tylko, że ta twoja rodzina właśnie się
rozpada.- wypowiedział te słowa na głos, co było dużym błędem.
Uzmysłowił sobie, że zawiódł, zepsuł to co było takie piękne
i szczęśliwe.
Spróbował
po raz kolejny dodzwonić się do starszego z braci Leto. Nic, zero,
nul.
Rozumiał
różnicę godzin, rozumiał nawet ten idiotyczny plan odzyskania
względów tamtej Cassie, chociaż szczerze; nie chciał tego
rozumieć.
Porzucił
nieudane próby skontaktowania się z przyjacielem. Przykro mu było,
czuł się zostawiony, samotny. Żona z pewnością pojechała
odwiedzić jedyne miejsce, które pozwalało jej się wyładować z
negatywnych emocji. Ich sekretne miejsce, w które zabrał ją na
pierwszą randkę. Uśmiechnął się na samo wspomnienie tamtego
dnia...
****
Pogoda
wyjątkowo dopisywała swoją statecznością. Delikatny wietrzyk
rozwiewał włosy dziewczyny, kiedy to jechała na rowerze obok
niego. Oboje uśmiechnięci, roześmiani. Rozmawiali na jakiś
trywialny temat, przekrzykując wiatr, który przez ich coraz szybszą
jazdę stawał się mocniejszy, ale nie przeszkadzało to w
prowadzeniu konwersacji.
Ona
jeszcze nie wiedziała dokąd zmierzają, miał przynajmniej taką
cichą nadzieję. Znalazł to miejsce całkiem niedawno i uznał, że
jest dość ładne i urocze. Oczywiście nie jemu było oceniać
urokliwość tego miejsca, to była domena kobiet, a ta najważniejsza
z nich wszystkich jechała tuż obok niego.
Znali
się od paru ładnych miesięcy. Zaczęło się od tego, że
przyszła na koncert zespołu, w którym właśnie zaczynał grać.
Nie szło im za dobrze, zresztą do tamtej pory nie byli światowej
sławy zespołem rockowym tak jak sobie wymarzyli. Tworzyli go w
czwórkę osób, w tym jeden aktor, dość znany z wielu ról
filmowych. Zaprzyjaźnili się od razu, a kiedy tylko ujrzał Vicky
na jednym z ich pierwszych koncertów, miał wrażenie, że z tą
kobietą spędzi resztę swojego życia.
W
tamtej chwili nie liczyło się dla niego nic tylko to, że za
pierwszą porządną wypłatę mógł nakupować jakiegoś wina,
dobrego jedzenia i zabrać ją na piknik. Taki z prawdziwego
zdarzenia, trwający do późnej nocy.
****
Dojechali
na miejsce. Mężczyzna zsiadł z szybko z pojazdu i chciał pomóc
jej zrobić to samo, ale ubiegła go i z ogromną gracją zeskoczyła
z roweru, co spowodowało podwinięcie się zwiewnej sukienki. Ani
razu nie przeszło mu przez myśl żadne zbereźne wydarzenie,
sytuacja z jej udziałem. Uraziłby ją tym faktem, więc poświęcił
swoje rozmyślania na te o jej intelekcie, urodzie.
Usiedli
na miękkim kocu w kratkę, a Tomo rozpoczął rozpakowywanie
zawartości kosza, którą tak pieczołowicie przyszykował. Miał
nadzieję, że zrobi to na niej jakiekolwiek wrażenie. Sam fakt, że
wypytywał jej najlepszą przyjaciółkę o ulubione wino, potrawy.
Plusem było to, że potrafił świetnie gotować i piec.
****
Siedzieli,
rozmawiali i śmiali się z wielu żartych, które zdawały się
śmieszyć tylko ich. Mogliby spędzać tak czas godzinami albo nawet
i miesiącami. Wyglądali jak para zakochanych nastolatków
chichrających się ze wszystkiego co ma w sobie choć krztę humoru.
Wino
znikało z każdą przegadaną minutą, ale nie byli pijani, co to to
nie. Najwyżej rozluźnieni i zbyt zaabsorbowani rozmową aby
zauważyć szybkie ubywanie alkoholu.
W
przypływie emocji nawiązała się krótka wymiana zdań, którą
Chorwat zapamięta do końca życia.
-Widzisz
te gwiazdy? Te połączone ze sobą taką... Nitką.- zaśmiał się
wypowiadając te słowa.
-Tomo...
Nie zaimponujesz mi jakimiś tam gwiazdami, udało ci się to zrobić
grą na gitarze. Tyle powinno ci wystarczyć.- zawtórowała mu swoim
jakże perlistym śmiechem.
-Ehh...
Chciałem być romantyczny, ale jak zwykle nie wyszło.
-Nie
martw się, mi też wiele rzeczy nie wychodzi w życiu.- uśmiechnęła
się pokrzepiająco i dalej słuchała tego co ma jej do
powiedzienia.
-Wyjdziesz
kiedyś za mnie.- stwierdził bardzo pewny siebie.- Będziemy mieli
piękny, wielki dom i gromadkę roześmianych dzieci. Będziemy
szczęśliwi.
-Też
mam marzenia Tomo, wiesz?-dała mu kuksańca w bok, wstała i zaczęła
tańczyć dookoła niego. Roześmiał się i dołączył do niej.
Wiedział,
że ten wieczór był początkiem czegoś pięknego...
****
Oderwał się od tych wspomnień,
które doprowadzały go do jeszcze większego płaczu niż w tamtej
chwili. Przez to wszystko nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi
i kiedy podniósł głowę aby otrzeć łzy zobaczył jego Vicky
stojącą w progu pokoju. Nic nie mówiła, po prostu stała tam z
zaczerwienioną twarzą, co świadczyło, że robiła to samo co on.
Nie wytrzymał dłużej, więc wstał
i przytulił ją z całej siły, tak jak lubił to robić. Poczuł,
że jego ramię robi się coraz bardziej mokre co rozstroiło go
jeszcze bardziej. Nie chciał, aby płakała przez niego. Nie to
obiecał jej, sobie i rodzicom.
-Tomuś...- załkała cicho, ledwo
co mógł ją usłyszeć.- Ja chyba jestem...W ciąży.
Nie wierzył w to co do niego
mówiła, to było spełnienie ich marzeń. Uśmiechnął się
szeroko, w swój specjalny sposób, co z pewnością mogła poczuć
na ramieniu.
Czuł się... Jak na tamtej
pierwszej randce, szczęśliwy.
****
Usłyszała dzwonek do drzwi. Było
za wcześnie na wizytę Shannona, umawiali się na dużo późniejszą
godzinę. Stała w samym ręczniku i układała świeżo umyte włosy,
które dość swobodnie opadały na jej ramiona.
Niestety, dzwonek nie przestawał
wydawać tego denerwującego odgłosu, który powoli zaczął obijać
się o ścianki jej głowy. Zdenerwowana podeszła do drzwi i z
impetem je otworzyła. Wydała z siebie cichy okrzyk, bo osoba
stojąca przed nią była tą najważniejszą...
-Cassie, ja cię kocham.