środa, 12 lutego 2014

Rozdział 10- It's a beautiful kind of pain...

Muzyka: 
Dżem- Modlitwa 
Thirty Seconds to Mars- The Kill
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
                                                           Perspektywa Cassie
Chyba już śnię. Wszytko miesza mi się z rzeczywistośćią. Chciałabym uciec wraz z nim gdzieś daleko od wszelkiego rodzaju problemów i zapomnieć. Zabawne, że ciągle nie mogę spać przez to wszystko co się w moim życiu wydarzyło. Jak tylko zamknę oczy to widzę ich twarze wyśmiewające się ze mnie. Wyzywające, pełne nienawiści usta mówiące te wszystkie raniące słowa. Dokładnie słyszę każde zdanie wypowiedziane przez nich mające na celu zniszczenie mnie psychicznie. Pewnie już płaczę z nadmiaru emocji związanych nie tylko z Jaredem. Znowu mnie kusi. Chciałabym to zakończyć jednym ruchem ręki po moim nadgarstku, ale nie mogę. Obiecałam przecież. I co z tego i tak cię nie kocha! Głos w mojej głowie nabrał ostatnio wredniejszego usposobienia niż zwykle. Jednak może tym razem ma racje? Jak to wszystko fo do mnie mówi to prawda, to nie dam sobie rady. Jay jest moją jedyną nadzieją na  nowe, lepsze jutro. Dzięki niemu nie boję się aż tak bardzo porzucenia i powoli zaczynam siebie akceptować. Oczywiście dalej nienawidzę swojego ciała i najlepiej bym ucięła sobie te zwały tłuszczu, ale on twierdzi, że nie ma takiej potrzeby.
Słyszę komunikat, że za chwilę będziemy już lądować w Los Angeles. Z jednej strony jestem tak bardzo szczęśliwa, że go zobaczę, a z drugiej boję się jego reakcji. Zapinam pasy i zamykam oczy. Głos w mojej głowie podpowiada mi, że coś jest nie tak jak powinno. Tym razem staram się to ignorować. Telefon mi brzęczy w kieszeni, ale nie patrzę kto dzwoni. Pewnie Jared dobija się na skype. Chcę mu zrobić niespodziankę, nie może wiedzieć gdzie aktualnie jestem. 
****
Idę do autobusu, w ręku trzymam gitarę oraz ulubioną herbatę dla Jay'a. Kolejny raz słyszę dzwonek telefonu, który zdążyłam już włączyć. Przeklinam siarczyście i staje na środku chodnika próbując wyciągnąć z kieszeni obiekt mojej złości. Litery na wyświetlaczu układają się słowo mama. Z lekkim niepokojem odbieram...
Tak,  mamuś? Coś się stało?
Cass... Kochanie moje... Bo, bo...- kobieta jąka się i słyszę tylko pojedyncze słowa. Staram się wyłapać kontekst.- Tak mi przykro Cassie! Miałaś wyłączony telefon, nie mogłam się do ciebie dodzwonić... Jesteś tam Cass? Cassie?!
****
Upuszczam komórkę i słyszę jak cichutko uderza o beton. Herbata podziela jej los ochlapując przy tym moje nogi wrzątkiem. Nawet nie zwracam na to uwagi. Wszytko dzieje się tak szybko, że nie zauważam spojrzeń rzucanych na mnie jak na jakąś wariatkę. Staram się uspokoić i zbieram rzeczy z chodnika. Jednym ruchem ręki przywołuję żółtą taksówkę i podaję kierowcy dobrze znany mi adres. Pamiętam jak Jared pokazał mi to miejsce tuż po tym, jak się tu wprowadziliśmy. Mimo tego, że było to tak charakterystyczne, nikt tam nie przychodził. 
Wysiadam i kieruję się na najbardziej oddaloną polanę tuż nad skarpą. Pewnie taksówkarz usnął mnie za jakiegoś szaleńca, ale głęboko w nosie mam wszystkie jego opinie i komentarze. 
Wszystko jest takie jak to zapamiętałam; magiczne i tajemnicze. Siadam na skraju polany i wreszcie mogę pozwolić sobie na uronienie choć jednej łzy. 
Tak bardzo chcieliście mnie zniszczyć! Wreszcie osiągneliście to o co walczyliście! Zadowoleni? Jedyna osoba, która zawsze chciała mnie wysłuchać nie żyje! To wy go zabiliście! Zamordowaliście mojego dziadka!- krzyczę. To co we mnie siedziało od rozmowy z mamą wreszcie wyszło. Wcale nie poczułam się lepiej. Teraz dopiero uświadomiłam sobie, że to jest prawda. Już nigdy nie usłyszę jego głosu, nie będę słuchać jego historii o tym jak to kiedyś było. Rozmawiałam z nim jakiś tydzień temu. Chciał abym przyjechała ale się wykręcałam. Jak ja siebie nienawidzę! Byłam taką idiotką i wolałam spędzić tem czas z chłopakiem, którego ledwo co znam niż z ukochanym dziadkiem... Dlaczego wszystko co najgorsze przytrafia się akurat mi?
Szukam w plecaku czegoś co załagodzi ból. Żyletki dawno skonfiskował mi Jared, więc nie mogę już liczyć na moje drobne przyjaciółki. Znajduję notatnik i długopis, to mi się z pewnością przyda. W małej, zapomnianej przez Boga kieszonce dostrzegam pudełko z napisem "W razie najgorszej depresji". Zadowolona, że Jay tam nie zajrzał, otwieram je. W środku znajdują się dwa kwadraciki, nazywane przez niektórych "biletami na seans" oraz mała temperówka. Uśmiecham się przez łzy i zabieram się do rozkręcania przedmiotu. Nieograniczona radość wypełnia mnie w tej chwili. Myśl, że mogę połączyć się z moim dziadkiem w jednym świecie i trwać tam na zawsze jest jak iskierka nadziei w ciemną noc pozbawioną jakichkolwiek gwiazd. 
Przymykam oczy, a z moich ust zaczynają wydobywać się słowa. Układają się w pewien wiersz, który ukochał sobie mój dziadek...

"Niech staną zegary, zamilkną telefony,
Dajcie psu kość, niech nie szczeka, niech śpi najedzony,
Niech milczą fortepiany i w miękkiej werbli ciszy
Wynieście trumnę. Niech przyjdą żałobnicy.

Niech głośno łkając samolot pod chmury się wzbije
I kreśli na niebie napis: „On nie żyje!”
Włóżcie żałobne wstążki na białe szyje gołębi ulicznych,
Policjanci na skrzyżowaniach niech noszą czarne rękawiczki.

W nim miałem moją Północ, Południe, mój Zachód i Wschód,
Niedzielny odpoczynek i codzienny trud,
Jasność dnia i mrok nocy, moje słowa i śpiew.
Miłość, myślałem, będzie trwała wiecznie: myliłem się.

Nie potrzeba już gwiazd, zgaście wszystkie, do końca;
Zdejmijcie z nieba księżyc i rozmontujcie słońce;
Wylejcie wodę z morza, odbierzcie drzewom cień.
Teraz już nigdy na nic nie przydadzą się.*"

Kończę kreślenie po moim wątłym ciele. Kładę mój bilet na język i staram się zasnąć, oby na zawsze...
****
                                                           Perspektywa Jareda 
Kolejny dzień pozostawiony samemu sobie. Chyba zaczynam popadać w samokrytyczną paranoję.    To tylko dwie noce bez mojej kochanej Cassie a już wariuję. Alkochol się kończy, a ja nie mam za co kupić większej ilości. 
Umieram.
Czuję jak życie ucieka ze mnie coraz bardziej z każdą minutą spędzoną w samotności. Kurwa. Mam już dość. Nie mam już siły płakać. Przesadzam już pewnie, ale tak bardzo się o nią martwię... Kocham każdy jej uśmiech i spojrzenie, każdą myśl o nas, każdy grymas i sposób poruszania. Jest tak delikatna, że kiedy trzymam ją w ramionach boję się, że rozpadnie się na milion małych kawałeczków. 
Wiem, że wyjechała tylko na trochę, że zaraz wróci i wszystko będzie tak jak dawniej. Jednak głos w mojej głowie podpowiada mi, że coś złego się stało. Nie daje mi to spokoju i każdy nawet pojedynczy hałas odbieram jako otwieranie drzwi prze mojego skarba. Jak już mówiłem, popadam w paranoję.
Napisałem już dwie nowe piosenki i chociaż wiem, że to jest bezsensu, bo nie dla mnie kariera muzyka, czuję się lepiej. Zabawne jak pare słów zapisanych na kartce papieru potrafi tak dobrze oddać to co się dzieje teraz w mojej głowie. 
Wpadam na pomysł, żeby odwiedzić miejsce, gdzie wszystkie problemy zdają się uciekać.  Zarzucam coś na siebie i spoglądam w lustro; zwyczajny chłopak, lekko wychudzony, a z oczy bije jakaś tajemnicza siła. Świetny opis Jay, naprawdę. 
****
Wspinam się na wzgórze z myślą, żeby tylko się tam położyć i dać umysłowi odpocząć. Chcę się obudzić obok mojej Cassie, móc wtulić się w jej delikatne ramiona i zapomnieć o tym wszystkim co się wydarzyło. Powoli dochodzę na szczyt. Widać już jak księżyc pomału ustępuje miejsca dla słońca. Gwiazdy chowają się za drzewami, tak jakby bały się dnia. 
Ja też się boję... Kolejny samotny dzień...- krzyczę w pustą przestrzeń. Przestraszony, że ktoś mógł mnie słyszeć wbiegam już szybko na szczyt wzniesienia.
Tego mi było trzeba.. Świerze, chłodne powietrze oczyszcza mój umysł i z czasem nie myślę o problemach, tylko leżę z zamkniętymi oczami i próbuję się uspokoić. 
Nagle, jakby obok mnie, słyszę ciche łkanie. Zdziwiony wstaję i ruszam w poszukiwania tej biednej, smutnej istotki. W rogu polany zauważam postać dziewczyny, która chyba śpi. Widzę czarne, lśniące włosy i  momentalnie ciśnienie mi skacze. Niewiele myśląc podbiegam do owej kobiety i z przerażeniem w oczach dochodzę do wniosku, że do moja mała Cass.
Koło niej widzę małe pudełeczko z zakrawawioną żyletką i drobnym, kolorowym kwadracikiem. Modlę się w duchu, żeby to nie było to co myślę. Niestety, moja ukochana postanowiła wybrać się w "podróż" a oto jej bilet... Sam kiedyś brałem do gówno i nie mam zbyt dobrych wspomnień z tym oto narkotykiem. Acid, od tego zaczynałem a skończyłem na heroinie i wylądowałem w bagnie. Głos w mojej głowie podpowiada mi, żebym położył sobie ten oto bilecik na język, objął Cassie i zasnął, ale zdrowy rozsądek każe mi coś zrobić.
Potrząsam nią  delikatnie szepcąc jej do ucha, żeby się obudziła. Przerażony nie mogąc jej obudzić wstaje i biegnę szybko do najbliższej budki telefonicznej, aby zadzwonić po pogotowie. 
W życiu się  tak nie bałem o bliską mi osobę...
****
                                                              Perspektywa Cassie 
Mam piękny sen. Jest tam dziadek, Jared i wszystko jest takie kolorowe. Ludzie są szczęśliwi i nie znają trosk... Widzę jak podchodzi do mnie wielki kocur i mną delikatnie potrząsa. Robi się bardzo natarczywy, ale nie obchodzi mnie to. Jestem w pełni szczęścia z dwoma najważniejszymi osobami w moim życiu. Nagle owa kreaturą pochyla się nade mną i szepce mi coś do ucha. 
Cassie obudź się! Proszę cię nie rób mi tego! Kurwa obudź się wreszcie!- głos ma odległy, tak jakby przemawiał do mnie z łodzi podwodnej. Odrazu rozbudzam się delikatnie uświadamiając sobie do kogo on należy. Próbuję się wydostać, iść za nim, przeprosić, ale słyszę jak kocur odchodzi i jedyne co mi pozostaje to odgłos jego kroków. 
Gwałtownie otwieram oczy i widzę tą samą polanę, na której zasnęłam zapłakana. Podnoszę się i szukam wzrokiem mojego wybawcy. Widzę jak ktoś zbiega ze zbocza i pozostaje po nim tylko kurz.
Jared! Proszę cię pomóż mi... Kocham cię i przepraszam...- w oczach pojawiają mi się łzy i powoli przysłaniają cały świat. Tak bardzo wszystko zepsułam. Kolejny raz zawiodłam. Przepraszam, że żyję!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No i jest wyczekiwany 10 rozdział ;) jak Wam się podoba? 
Przepraszam za takie opuźnienia, ale szkoła i nauka mi nie pomagają w pisaniu :(
Za tydzień będzie kolejny i mam dla was dwie wiadomości.
Niedługo kończę to opowiadanie, ALE zaczynam nowe też o tematyce związanej z Thirty Seconds To Mars :) 
Czekam na opinie i komentarze :) 
*MarsHugs* 

* wiersz pod tytułem Funeral Blues- Audena 

4 komentarze:

  1. czemu kończysz? to tylko 10 rozdziałów XD
    ps: sporo błędów ortograficznych :v

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie teraz, ale niedługo :)
      Przepraszam za te błędy, pisałam na szybko + autokorekta w tablecie jest powalająca i nie spełnia swojego zadania :/ jedynie pogarsza xD

      Usuń
  2. nie kończ tak szybko :(

    OdpowiedzUsuń
  3. NIEEEEEEE, NIE KOŃCZ ;______; TO JEST TAKIE PIĘKNE, NIE MOŻESZ.. :'(

    OdpowiedzUsuń