sobota, 10 maja 2014

Rozdział 19- Trudno nie wierzyć w nic.



Nie miała pojęcia ile czasu upłynęło od wyjścia z areny. Wydawało jej się, że biegła dużo dłużej niż pozwalałyby jej na to siły. Zadyszana oparła się o jakiś przypadkowy murek i odetchnęła. Niestety, nie robiła tego z ulgi. Bardziej ze smutku, niewiedzy, która otaczała ją jak czarny płaszcz pozbawiający powietrza. Kolejny raz w tak krótkim odstępie czasu nie miała pojęcia co dalej zrobić.
Podobał jej się Jared. Doceniała jego starania, których dołożył aby miała pracę. Wiedziała, że po części robi to tylko dlatego, że jest mu jej szkoda. Nie była ani w jego typie, ani w wieku. Z logicznego punktu widzenia ich związek nie miał racji bytu.
Pochodzili z różnych sfer, a ich zainteresowania były zupełnie inne. Połączył ich przypadek i równie dobrze przypadek może ich też rozdzielić. Nie wiedziała czy stanie się to za miesiąc czy rok, ale wiedziała, że to nie jest mężczyzna dla niej. Tylko dlaczego ją tak bardzo do niego ciągnęło?
Może to te oczy, idealnie zbudowane ciało, czy charakter, wrodzona dobroć.  Coś w nim zaczarowało ją tak, że mimo sceptycznego podejścia coraz bardziej pragnęła jego dotyku. Chciała czuć ten ciepły, miarowy oddech na swojej szyi, móc całować usta, z których na co dzień wydobywał się nieziemski głos.
Miała mętlik w głowie. Z jednej strony chciała tam wrócić i rzucić mu się w ramiona, nie myśleć o niczym innym niż on. Niestety, z drugiej miała ochotę wyjechać, uciec daleko i nigdy nie wracać do tego, co czekało na nią za rogiem.
Spojrzała na ekran telefonu i przerażona zauważyła, że jest już grubo po trzeciej w nocy. Skierowała swoje kroki do domu, bo podjęła już decyzję. Nie wiedziała, czy dobrą, ale ważne, że dokonała tego wyboru.
****
Ze zdziwieniem zauważyła, że drzwi do domu są otwarte. Nacisnęła na klamkę, która nie stawiając żadnego oporu dała jej dostęp do środka budynku.  Zapalone światła skierowały ją do kuchni, w której napotkała zaniepokojoną rodzicielkę. Serce podskoczyło jej do gardła, a żołądek poszedł w jego ślady.
- Widzę, że wróciłaś wcześniej. Jak było?- zagaiła.
- O… Pojawiłaś się łaskawie w domu. Jaki jest powód?- wściekłość kipiała z niej tak, że Cassie miała wrażenie, że zaraz wyleje się na podłogę.- Nie, że siedzę tu nerwowo od paru godzin i zastanawiam się co się z tobą dzieje!- te ostatnie zdanie wykrzyczała.
- Wyprowadzam się. – rzuciła krótko i pobiegła do swojego pokoju. Po omacku zaczęła wrzucać rzeczy do pokaźnych rozmiarów walizki. Tą noc miała zamiar spędzić w hotelu, a potem planowała złapać pierwszy lepszy samolot do Nowego Jorku. Miała tam więcej możliwości niż tutaj z nadopiekuńczą mamą nad głową.
Tak jak się domyślała, po chwili rodzicielka dołączyła do niej.
- Co ty sobie myślisz? Niedawno wyszłaś ze szpitala! Jak sobie poradzisz beze mnie?- zasypywała ją pytaniami gorzej niż z karabinu maszynowego.
- Mamo, wszystko przemyślałam. Wyjeżdżam na studia. Do Ameryki. Powinnaś uszanować moją decyzję, jestem już pełnoletnia. Kocham cię, odezwę się jak tylko będę mogła.- powiedziała na jednym tchu i przelotnie pocałowała ją w policzek.
W tamtej chwili, po raz pierwszy od dawna wiedziała, że robi właściwie.
****
Odetchnęła rześkim, nocnym powietrzem Londynu. Wiedziała, że po raz ostatni ( przynajmniej na jakiś czas ) ma okazje je wdychać. Nie planowała szybkiego powrotu, może pojedyncze odwiedziny parę razy do roku. Chciała ukończyć studia na uniwersytecie w Nowym Jorku, skończyć tą prestiżową szkołę i spełnić największe marzenia, których nawet śpiączka jej nie odebrała.
Postanowiła oszczędzić pieniądze, które wydałaby na taksówkę i przejść się do pobliskiego hotelu. Szukała takiego, z którego mogłaby zarezerwować sobie przelot samolotem. Była pełna determinacji i chęci do działania. Miała tylko cichą nadzieję, że Jared tak łatwo jej sobie nie odpuści i odwiedzi ją chociaż raz. Wiedziała, że to ona była tą co odchodzi i zostawia wszystko za sobą, ale słabość do niebieskookiego nie pozwalała jej myśleć inaczej.
Zatrzymała się przy pierwszym lepszym hoteliku, napotkanym po drodze. Wyglądał na jeden z tych „porządniejszych”. Weszła do środka i pierwsze co napotkała, to były dość spore palemki stojące po obu stronach od wejścia. Przytłaczało ją wszechobecne złoto i przepych napadający na nią z każdego boku.
Podeszła do recepcji i zarezerwowała sobie pierwszy wolny pokój na liście. Znajdował się na pierwszym piętrze, co oznaczało, że nie było potrzeby tachania walizki po wszystkich kondygnacjach budynku. Z uśmiechem na twarzy odebrała klucz i po chwili stała przed drzwiami jej tymczasowego miejsca pobytu.
Otworzyła drzwi za pomocą elektronicznej karty i już znajdowała się w całkiem  przytulnym przedsionku. Pomieszczenie było małe, ale można było wyczuć ciepło bijące od jego ścian.
Wnętrze było utrzymane w brązowych i kremowych odcieniach. Na środku głównego pomieszczenia, które było sypialnią, stało wielkie, małżeńskie łóżko otoczone baldachimem. Naprzeciwko, znajdowały się duże, przezroczyste drzwi prowadzące na balkon. Otworzyła je, bo potrzebowała poczuć chłodne, nocne powietrze na jej zmęczonym ciele. Odetchnęła z ulgą, ale można było wyczuć w tym odrobinę smutku.
Z jednej strony cieszyła się z tego, że wreszcie coś z sobą zrobiła, poszła o krok dalej w spełnianiu własnych marzeń. Niestety, z drugiej żałowała podjęcia najbardziej krzywdzącej decyzji w całym jej życiu. Zostawiała trudną przeszłość, rodzinę i Jego.
Teraz już dobrze wiedziała, że nie ma to większego sensu, że nie potrzebne są jej kolejne zawody sercowe, że już wystarczy jej bólu związanego ze związkami. Chciała uniknąć takich sytuacji, jakie miały miejsce trzy lata temu.
Rozejrzała się po swoim ukochanym, rodzinnym mieście i jedyne co miała w głowie, to wydarzenia z ostatnich tygodni. Wreszcie poczuła, że żyje. Nikt nie wspominał o śpiączce, o tym, że nie jest jeszcze do końca przystosowana do funkcjonowania w społeczeństwie. Przy nim czuła się… Prawdziwa. Nie musiała udawać tak jak przed mamą i lekarzami, że wszystko jest w porządku i nie musi być  pod stałą opieką psychiatryczną. Dawał jej tyle nadziei. Swoją ciężką pracą, determinacją pokazał jej, że warto się starać, że warto żyć, a nie tylko cicho istnieć.
Nie bolało jej to, że widziała w nim tyle wątpliwości co do jej osoby. Wiedziała na co się porywa oraz to, że nikt nie będzie w stanie funkcjonować przy niej w stu procentach normalnie. Była mu tylko wdzięczna, że nie wspominał o tym za często.
Wróciła do pokoju, ponieważ zaczynało jej się robić zimno. Podeszła do walizki i z najmniejszej kieszeni wyciągnęła wyłączony jeszcze, telefon komórkowy. Uruchomiła urządzenie i pierwszym co jej  wyskoczyło, to były nieodebrane połączenia od Jareda. Jak widać jednak nie odpuścił sobie jej do końca. Wciąż liczyła, aby jakimś cudem znalazł się pod drzwiami jej pokoju hotelowego i wybił jej z głowy wyjazd. Niestety, nic takiego nie miało miejsca i raczej mieć nie będzie.
Zrezygnowana opadła na łóżko i przymknęła oczy. W głowie miała największy mętlik od czasu kiedy wybudziła się ze śpiączki. Przewróciła się na drugi bok, tak żeby móc obserwować nocne niebo. Było ciemne wręcz czarne, lekko usiane białymi gwiazdkami dającymi odrobinę światła. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym, że właśnie w taką samą noc poznała Jay’a.
Zapewne rozmyślałaby nad tym jak bardzo za nim tęskni i byłaby w stanie cofnąć się pod arenę i modlić się o to, że jeszcze jej nie opuścili. Niestety, przerwało jej nieustające pukanie do drzwi. Wstała niechętnie i już chciała odprawiać tego kogoś, kiedy  postanowiła sprawdzić kto to.
Wyjrzała przez wizjer i jedyne co ujrzała to ciemną postać w kapturze zasłaniającym jej całą twarz. Przestraszona otworzyła drzwi i zaskoczona zobaczyła jak  mężczyzna wchodzi do jej pokoju.
- Przepraszam bardzo, ale chyba się pan pomylił.- zaczęła dość agresywnie, ale zaniemówiła. Postać ściągnęła kaptur i wreszcie mogła go rozpoznać.- Gerard? Co ty tutaj robisz?
- Widziałem jak wchodzisz do hotelu, w którym akurat się zatrzymałem z żoną, więc postanowiłem ciebie odwiedzić.- uśmiechnął się zawadiacko i właśnie przez ten uśmiech prawie by zignorowała fakt, że wspomniał o tym, że jest już żonaty.
- Pewnie, rozgość się…- ręką wskazała mu fotel i sama usiadła naprzeciwko.
- Może od razu przejdę do rzeczy. Dlaczego uciekłaś od niego?- zapytał ją już nie takim przyjemnym  głosem. Czuła w nim rozczarowanie oraz wyrzuty. Świetnie, opuściła  zakochanego mężczyznę i teraz jego kolega przychodzi się z nią rozliczyć. Nie było to może dojrzałe zachowanie, ale rozumiała troskę o przyjaciela.
Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Sama nie była pewna, czemu to zrobiła. Niby przez wątpliwości i świadomość, że to się nie uda. Jednak w tej chwili to były marne tłumaczenia.
- No właśnie. Sama tego nie wiesz. Mogę tobie powiedzieć co ja wiem na ten temat. Jay się załamał i pewnie siedzi w jakimś przypadkowym barze i pije ile wlezie. Pierwszy raz od dłuższego czasu widziałem go takiego… Szczęśliwego. Po tym jak sobie poszłaś prawie rozpłakał się w moich ramionach, a to mu się nie zdarza za często. Opowiedział mi o tobie i wydajesz się być rozsądną dziewczyną. Jak coś do niego czujesz to leć, biegnij. Może go jeszcze znajdziesz.- skończył mówić i się do niej lekko uśmiechnął. Zaraz nie było go już w jej  pokoju i mogła usłyszeć oddalające się kroki.
Nie wiedziała czy płakać, czy słuchać przypadkowo poznanego faceta. Jak zawsze, zaufała komuś innemu niż sobie i po pięciu minutach można było ją zobaczyć wybiegającą z hotelu.
Wszystkie jej wątpliwości ustały, teraz miała jeden, jedyny cel. On.
****
Pożegnał się z przyjacielem i przez chwilę patrzył jak odchodzi w stronę hotelu. Mógł równie dobrze pójść do swojego i przespać się choć trochę przed podróżą, ale nie to było w jego planach. Swoje kroki skierował ku pobliskiemu parku. Chciał to wszystko przemyśleć, chociaż wiedział, że dojdzie do wniosku, że nie rozumie kobiet.
Zawsze, ale to zawsze  jak zaczynał angażować się w jakiś związek, albo to jemu odwalało i ją zdradzał, albo wręcz przeciwnie. Tym razem ona uciekła, a on nie miał pojęcia dlaczego. Pierwszą rzeczą, o której pomyślał to było to, że Shannon jej coś naopowiadał. Na szczęście, jak do niego przyszedł to udało mu się wyciągnąć, że nic jej nie powiedział. W tej sprawie mógł mu wierzyć, bo mimo licznych sprzeczek, Shannon nigdy by go nie okłamał. Przynajmniej w tej sprawie mógł być spokojny.
Chłodne, nocne powietrze owiewało go z każdej strony. Miał wrażenie, że w momencie, w którym zimny powiew pada na jego skórę, wszystkie smutki odchodzą w dal.
W pierwszym momencie miał ochotę za nią pobiec, wyjaśnić. Niestety, ale może nawet na szczęście, Gerard odwiódł go od tego pomysłu. Popełniłby jeszcze jakąś głupotę, której żałowałby przez dłuższy czas. Może powiedziałby o parę słów za dużo i dziewczyna mogłaby się przestraszyć. Nie chciał składać jej żadnych deklaracji, sam nie wiedział co do niej czuje. Niby to miłość, ale jego wątpliwości zostawiały go lekko skołowanego.
Przy innych kobietach nie czuł się tak jak przy niej, ale nie miał stu procentowej pewności, że za tydzień to się nie rozpadnie. Myślał, że to nie będzie aż takie trudne. Ładna dziewczyna, mądra i taka… Niewinna. Te trzy lata w śpiączce pozostawiły w niej odrobinę nastoletniej niewinności i naiwności. Tego mu brakowało w codziennym życiu. Wszystkie te wyrachowane, zimne kobiety doprowadzały go do szału.
Nie chciał tego przyznawać, nawet sam przed sobą, ale w głębi duszy potrzebował właśnie takiej małej, zagubionej dziewczynki, aby mógł o nią dbać i się nią interesować. Chciał poczuć się potrzebny komuś, komu pomoc się należy. Cassie dawała mu taką możliwość. Swoją niewinnością uświadamiałaby mu na co dzień, że człowiek nie może pędzić od punktu a do punktu b, nawet jeżeli oznaczył sobie tymi punktami swoje marzenia. Przy niej miał być wzorem cnót i opiekunem. Niestety nie dała mu do tego okazji.
****
Nawet nie zauważył, kiedy nogi poniosły go pod jej dom. Mógł przysiąść, że zrobił to kompletnie nieświadomie. Jak to on, pomyślał, że to jakiś sygnał od tego co siedzi w górze i nami steruje. Postanowił wejść, zapukać i dowiedzieć się o co jej chodziło. W tamtej chwili wydawało mu się to najlepszym wyjściem.
Drzwi otworzyła mu obca kobieta, która wydawała się być starszą wersją Cassie. Jedynie kolor włosów miały różny; kruczoczarny został zastąpiony miodowym blondem.
- Przepraszam, że tak późno niepokoję. Zastałem może Cassie?- domyślił się, że to może być jej mama. Uśmiechnął się przepraszająco i wyczekiwał odpowiedzi.
- Nie ma i nie będzie. Wyjechała na studia.- zwróciła się do niego dość zdenerwowanym głosem. Nagle coś go uderzyło. Nie był to fakt, że wyjeżdża i go od tak zostawia. Zabolało go to, że nic mu o tym nie wspomniała. Poczuł się taki… Nieważny.
Gdyby był dzień i oświetlenie byłoby dużo mocniejsze, to kobieta z pewnością zauważyłaby tą pojedynczą łzę spływającą po jego lewym policzku. Otarł ją niezauważalnie i podziękował za informacje. Przeprosił po raz kolejny i odszedł nie czekając aż jej rodzicielka zamknie drzwi.
Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, więc udał się do jedynego miejsca poza jej domem, które tutaj znał. Niestety, ono też kojarzyło mu się z tym krótkim, aczkolwiek burzliwym „romansem”.
- Od teraz wszystko będzie ci się z nią kojarzyć Dziadzie…- burknął do siebie pod nosem i otworzył drzwi prowadzące do środka.
Pierwszym co go uderzyło była strasznie głośna muzyka dobiegająca z ogromnych głośników, które ustawiono po obu stronach sali. Mimo bólu głowy spowodowanego nadmiarem stresu, nie przeszkadzało mu to za bardzo. Skierował się w stronę baru i po chwili siedział przy nim popijając alkohol z dość dużej szklanki.
****
Mijały minuty, nawet już godziny. Jared z każdą z nich robił się coraz bardziej pijany. Nie zauważył nawet jak na jego kolanach pojawiła się cycata blondynka, która zaczynała go coraz bardziej absorbować swoimi wdziękami. Nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie; dzięki niej na chwilę zapomniał o Cassie.
****
Wbiegła do baru gdzie po raz pierwszy go zobaczyła. Przed oczami miała obrazy ze swojego snu oraz to co wydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Chciała mu to wszystko wyjaśnić, powiedzieć, że to jego wybrała. Była zaślepiona miłością do niego i wreszcie to sobie uzmysłowiła.
Zobaczyła go. Uradowana chciała już podchodzić, ale zauważyła, że nie jest sam. Najpierw pomyślała, że to Emma i żali jej się, albo cokolwiek innego.
Potem zobaczyła jak owa kobieta siada mu na kolanach, a jego ręce zjeżdżają coraz niżej, aż trafiają na jej pośladki. Wmurowało ją w podłogę i dopiero potrącenie przez jakąś pijaną dziewczynę sprowadziło ją na ziemię.

Po policzkach spłynął jej wodospad łez. Wiedziała, że on też wybrał. I to nie ją.
***************
Mam nadzieję, że wyczekiwany rozdział :) Jak Wam się podobał? Zapraszam do wszelkich opinii i komentarzy 
*MarsHugs*

6 komentarzy:

  1. BOŻE.. HELA, CZEMU TY MI TO ROBISZ?! NO ŁAJ, KOBIETO?
    i tak Cię kocham. ♥
    wspaniałe. jak zawsze. kochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkochamkocham

    OdpowiedzUsuń
  2. Bożeeeee, czemu Cassie, czemu? ;-; Kocham Cię kobieto za te opowiadania <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem co napisać po prostu bd sobie płakać :'( </3

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, czemu nie możesz zrobić by byli razem szczęśliwi ?! czekam na więcej :D zapraszam do mnie :) http://one-night-of-the-hunterr.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. NIE NIE NIE NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!
    NIE zgadzam sie na taki obrot spraw. niech tu sie wreszcie pojawi jakies dobre uczucie niech sie kochaja i zyja szczesliwe. na to czekam.

    OdpowiedzUsuń