wtorek, 4 marca 2014

Spełnienie marzeń :) Koncert w Berlinie 25.02.2014

Hej :)
Tak jak obiecywałam napiszę moją relację z koncerty Thirty Seconds To Mars w Berlinie :) Jest ona strasznie subiektywna (weźcie pod uwagę, że to mój pierwszy koncert ;) ). Mam nadzieję, że się wam spodoba :3


Może zacznę od samego początku. Rano wstałam gdzieś po szóstej strasznie podekscytowana. Ogarnęłam się i już siedziałyśmy z mamą w aucie kiedy coś ją tknęło i zajrzała pod nie. Okazało się, że odpada nam rura od tłumika i musiałyśmy pojechać do mechanika. Powiedział on nam, że to dość poważnie i całą godzinę kiedy on to przymocowywał ja stałam z boku i ryczałam. Bałam się strasznie, że nie pojedziemy, że będę miała miejsce na szarym końcu itp., itd. Udało nam się wreszcie wyjechać do Berlina.
Na miejscu byłam po jedenastej. Zestresowana, szczęśliwa i pełna nadziei. Pod areną stało już parę osób, w większości Polacy :D. Po godzinie dwunastej zaczęło się coś dziać. Jacyś faceci przyjechali rozstawiać barierki, ale zostawili je i odjechali. Co jakiś czas ktoś wychodził i przestawiał je, ale nie o tym ta notka.
Około trzynastej przyszła Wiktoria z Martą i usiadłyśmy przed wejściem. Mimo tylu godzin na dworze nie było mi w ogóle zimno. Chyba przez nerwy :)
Siedziałyśmy tak w trójkę, dopóki nie przysiadły się do nas studentki z Wrocławia. Dzięki tym ludziom, oczekiwanie na koncert stało się o wiele przyjemniejsze :)

A to ja już pomalowana :D
Koło godziny siedemnastej wszyscy wstali i czekali na wejście. Powinni wpuścić nas o osiemnastej. Wtedy przyszło mnóstwo ludzi i zauważyłam, że większość osób co tak czekali te ładne parę godzin to Polacy. Chyba Niemców aż tak to nie obeszło, albo mają inną mentalność.
Wybiła godzina osiemnasta i zaczęło się zamieszanie, dwadzieścia minut po zaczęli nas wpuszczać. Stałam w pierwszej kolejce, chyba piąta. Weszłam na teren areny i pierwsze co usłyszałam to, to że moja flaga jest za duża i muszę oddać ją im na przechowywanie. Lekko załamana oddałam i poszłam do wejścia na arenę. Gdy tylko sprawdzili mi bilet prawie pobiegłam na płytę. Dzięki mojej kochanej Wiktorii, która mnie wciągnęła za sobą miałam miejsce tuż obok sceny, po stronie Shannona.
Czekałyśmy tak na support i poznałyśmy dwie świetne dziewczyny ze Szczecina :)
Po dziewiętnastej trzydzieści pojawił się na scenie zespół Twin Atlantic. Szczerze, to byłam dość sceptycznie nastawiona do nich ale muzykę miel naprawdę fajną :) Idealna rozgrzewka przed Marsami :)

Zdjęcia z supportu :D



 Trwało to do dwudziestej trzydzieści. Potem wszyscy zeszli ze sceny i pojawiła się wielka kotara zakrywająca ją całą. Oczywiście z triadą. Czekałyśmy w niecierpliwości do za dziesięć dziewiątej. Wszystkie podekscytowane, w stresie.
Nagle z głośników usłyszałyśmy słowo ,,Love" i poleciały pierwsze nuty ,,Birth". Cała sala zaczęła krzyczeć, tak jakby wszyscy wpadli w szał. Kotara spadła na publiczność i szybko została zabrana przez grupę ochroniarzy. Jared zaczął śpiewać,wszyscy piszczeli i czekali aż pojawi się na scenie. Wreszcie wyszedł i ku mojej uciesze nie miał na sobie tego pierzastego futra, za którym nie przepadam ;)
Chwilę po nim na scenę weszła osoba, na którą najbardziej czekałam; Shannon. Wtedy zaczął się prawdziwy koncert. Niestety nie dane było mi zobaczyć jak wchodzi Tomo, ale jakoś to przebolałam :(
Następnie zagrali Night of The Hunter i szaleństwo się zaczęło. Śpiewałam z nimi na cały głos, tak że po pierwszej piosence miałam zdarte gardło. Wtedy mnie to nie obchodziło. Jedynym co mnie zawiodło to brak piosenek z pierwszej i drugiej (oprócz The Kill na akustyku) płyty. Cicho liczyłam na Buddha For Mary (moją ukochaną ich piosenkę) i się lekko zawiodłam. Pomijając ten fakt koncert był nieziemski. Pamiętam jak wszyscy (przynajmniej znaczna większość) rzucali się by być bliżej Jareda, ja cały czas zbliżałam się do barierek pod perkusję. Pod koniec koncertu stałam już przy barierkach i miałam idealny widok na Shannona.
Potem grali Search and Destroy, This is War, Conquistador, Do or Die, The Kill, Hurricane, End of All Days i Stay. Podem doszło do Bright Lights gdzie zaczęła się zabawa :D Macie tutaj wideo wyjaśniające wszystko.
Skończyło się na tym, że Shannon musiał odciągać Klaasa od swojej perkusji :) Wyglądało to przekomicznie.
Dokończyli Bright Lights i zagrali Closer To The Edge. Oczywiście zakończyli Up in The Air.
Jednym słowem byli świetni, na żywo są jeszcze lepsi niż na nagraniach, chociaż można usłyszeć, że Jay nie wyciąga dźwięków tak jak dawniej. Ale to nic, i tak ma nieziemski głos.
Jedyną rzeczą, której zazdroszczę mojej mamie to to, że Jared przebiegł parę centymetrów od niej. Ja miałam mojego Shannona, więc nie mogę narzekać :)
Podczas koncertu nie odbyło się od żartów Jay'a i jego słynnych monologów. Było cudownie :)


Wiem, że nie jest to profesjonalna relacja, więc radzę potraktować to z dużym przymrużeniem oka ;) Cały czas mam w sobie tyle emocji, że jak tylko o tym pomyślę to płaczę ze szczęścia.

Trochę zdjęć :)








Mam nadzieję, że wam się mimo wszystko podobało :) i nie przestraszyliście się mojej twarzy :D
Jak chcielibyście więcej zdjęć, filmów, szczegółów itp to piszcie do mnie na facebooku :) Zapraszam :) 

*MarsHugs*

1 komentarz:

  1. Jak ja Ci zazdroszczę! Sama z niecierpliwością czekam na Rybnik (mój pierwszy koncert Marsów)!

    OdpowiedzUsuń